Final Four Pucharu Polski
PZKosz:
Półfinał: Górnik – UTH Rosa
Radom 67:62
Finał: Górnik – SKK Siedlce
91:62
Niedzielne popołudnie 28
grudnia było wyjątkowo zimne i śnieżne. Gdy A. opuszczała Aqua Zdrój uśmiech
rozświetlał jej twarz. Górnik przed momentem zdobył Puchar Polski PZKosz, co
sprawiło jej ogromną radość:
„ Pierwszy raz na meczu
Górnika byłam trzy lata temu. Pamiętam, jak dostawaliśmy lanie od każdego. Dziś
sięgnęliśmy za to po Puchar Polski!”
Dwa lata temu, w grudniu
2012 roku, biało-niebiescy mieli za sobą 10. kolejek w 3. lidze. Właśnie
wygrali czwarty mecz z rzędu, ale z marnym bilansem 4-6 było jasne, że o grze o
awans należy zapomnieć. Kto by pomyślał, że równo dwa lata później „Górnicy”
będą podnosić Puchar Polski? Nasi faworytem do wygranej przecież nie byli.
W półfinale Final Four
zmierzyliśmy się z pierwszoligowcem z Radomia. Byłem przekonany, że różnica pomiędzy
1. a 2. ligą jest ogromna, a wałbrzyskie Final Four nam to dogłębnie uświadomi.
Po wejściu do hali szybko spojrzałem w stronę rozgrzewających się graczy Rosy,
poszukując w składzie ich najgroźniejszych, flirtujących z Turon Basket Ligą,
zawodników. Po chwili stało się jasne, że na próżno poszukuję Daniela
Szymkiewicza i Damiana Jeszke. Obaj do Wałbrzycha nie przyjechali, bo wybrali
się w niedzielę do Zielonej Góry na kolejny mecz ekstraklasowej Rosy. Wtedy po
raz pierwszy poczułem, że mamy szanse.
Po pierwszych minutach
półfinału Górnik przegrywał jednak 0:13. A. zaczęła obgryzać palce i chować
twarz w dłoniach, a ja uwierzyłem w istnienie solidnego muru pomiędzy pierwszo-
a drugoligowym światem. Po chwili za trzy trafił jednak Niedźwiedzki i
wałbrzyszanie się odblokowali. Gdy w drugiej połowie nasz środkowy zakończył
jedną z akcji potężnym wsadem, kibice zwariowali z radości. Nikt w Aqua Zdroju
nie miał już wątpliwości, że zagramy w wielkim finale.
Tamże czekał na nas
dołujący pierwszoligowiec, SKK Siedlce. Siedlczanie awans do wielkiego finału
zawdzięczali fatalnym decyzjom trenera Polonii Leszno, z którą zmierzyli się
półfinale. Trener Lebiedziński, przy stanie 60:57 dla swojego zespołu, zdjął z
boiska lidera, Jędrzeja Jankowiaka, a dyrygowanie grą zespołu powierzył
niedoświadczonemu, grającemu słabe zawody (0 pkt, 0 as, 0/2 z gry w całym
meczu) Michałowi Rutkowskiemu. Chwilę wcześniej niepewnie grający Rutkowski
zaliczył stratę i pozwolił siedlczanom na rozpoczęcie odrabiania strat. Przy
stanie 60:59 dla Polonii Rutkowski, pod presją doświadczonego Kamila Michalskiego,
przekołował piłkę za linię boczną. Na kilkanaście sekund przed końcem podanie
Michalskiego pod koszem na punkty zamienił Ratajczak i to Siedlce
niespodziewanie wyszły na prowadzenie 61:60. Polonia miała jednak piłkę w
ostatniej akcji spotkania, gdy na zegarze pozostało 13 sekund. Przy dobrze rozrysowanej
zagrywce, to wciąż wiele czasu by odwrócić losy spotkania. Na boisko po
przerwie na żądanie powrócił Jankowiak, ale zamiast szukać faulu po penetracji
pod kosz podał do nieobstawionego na półdystansie Malinowskiego, który
spudłował. Na zegarze pozostały dwie sekundy, gdy siedlczanie wykorzystali
jeden dwóch rzutów wolnych. Rzut z połowy Jankowiaka nie mógł się udać.
Pomimo tego, że SKK
znalazło się w finale jedynie dzięki skrzętnemu wykorzystaniu nieporadności
Polonii, to miało atuty, by stanąć na drodze „Górników” po puchar. Łukasz
Ratajczak rozegrał ponad 120 meczów w elicie i wydawało się, że może spowolnić
Niedźwiedzkiego. Ligowe doświadczenie mają też Michalski i Daniel Wall, który w
przeszłości, jeszcze w brawach Siarki Tarnobrzeg, kąsał biało-niebieskich w 1.
lidze.
To, co wydarzyło się w
wielkim finale, trudno opisać słowami. Górnik zagrał najlepszy mecz od kilku
lat, stając się wreszcie drużyną spełniającą oczekiwania malkontentów. Nasi
szybko przechodzili z obrony do ataku, trafiali z dystansu, półdystansu, czy
też po akcjach sytuacyjnych (pchnięcie piłki w stronę kosza Marcina
Rzeszowskiego). Jakby tego było mało, z bardzo dobrym skutkiem próbowali akcji kombinacyjnych.
Zespół Chlebdy wyglądał na pewny swoich umiejętności. W finałowym starciu tylko
jedna drużyna wyglądała na pierwszoligową i nie byli to zagubieni siedlczanie.
Wałbrzyszanie w Final
Four udowodnili, że drugoligowcem są jedynie na pokaz, bo w składzie przecież
nie brakuje ogranych ligowców, których los rzucił w drugoligową szarzyznę.
Wałbrzyscy kibice,
pojawiając się w hali podczas finału w dużej liczbie, udowodnili, że koszykówka
w mieście pod Chełmcem ma znaczenie. Całe rodziny zakładają klubowe barwy i
ekscytują się tym najpiękniejszym przecież sportem. Sportem nieprzewidywalnym,
który potrafi wywołać radość na twarzy kibica.
A. na pewno się ze mną
zgodzi.
W Pucharze Polski PZKosz
występują jedynie zespoły od pierwszej do trzeciej ligi, nie ma drużyn z ekstraklasy,
a sam udział w pucharze był dobrowolny. To wszystko sprawia, że jego prestiż
jest niski. Powodów do radości w biało-niebieskim świecie brakować jednak nie
powinno, bo ważniejsza od wzniesienia złotego pucharu jest świadomość, że
Górnik Wałbrzych nie stoi w miejscu, że się rozwija i że z każdym kolejnym miesiącem
jest o nim coraz głośniej.
Trzy lata temu, gdy A.
pojawiła się na meczu po raz pierwszy, pod nową górniczą budowlę wylewano
dopiero fundamenty. Dziś już wiemy, że budynek nie grozi zawaleniem, a zamiast kupy
gruzów dumnie rośnie na naszych oczach. Wciąż nie wiemy, jak wysoko ten budynek
może sięgnąć, ale turniej finałowy Pucharu Polski dał nam do zrozumienia, że
podwaliny pod kolejne piętro już zostały podłożone.