Szukaj na tym blogu

niedziela, 28 kwietnia 2013

Z płomieniem w sercu i z duszą na ramieniu

W ciepłe dni teren otaczający akademiki Politechniki Wrocławskiej żyje własnym życiem. Pikniki na kocach, grillowanie na trawnikach, pozajmowane okoliczne ławki oraz okupowane asfaltowe boisko do gry w koszykówkę. Wypadkowa ciepłych dni oraz piknikowania jest oczywista: uśmiechnięte twarze. Ba, niektórzy do uśmiechów dołączyli bose stopy, a jeden student założył na półnagie ciało pelerynę niczym Superman. Klimat pozytywny, radosny, bajkowy. Istne szaleństwo.



Byłoby super gdyby tak pozytywnie, radośnie i bajkowo, ze szczyptą szaleństwa, było od 1 do 5 maja w biało-niebieskiej koszykówce. To właśnie 1 maja zaczynamy Półfinały Mistrzostw Polski U-16 grupy 1 w Wałbrzychu. Pięć dni z koszykówką, sześć drużyn, tylko dwie wchodzą do rozgrywek finałowych. Przetrwają najsilniejsi, najtwardsi, najmocniejsi. W sześcioosobowym gronie nasz Górnik i nasz jedyny w chwili obecnej produkt ekportowy - kadeci z rocznika 1997. Biało-Niebiescy bronią świetnego, sensacyjnego czwartego miejsca w Polsce w tym roczniku, zdobytego dwa lata temu w MP U-14. 

Tak. Dwa lata temu było i pozytywnie, i bajkowo i radośnie. Zarówno na odbywających się także w Wałbrzychu półfinałach, jak i w fazie finałowej, gdzie nasi stali się czarnym koniem imprezy. Czy i tym razem będziemy mieli równie wiele powodów do radości?

Od 2011 roku kadetów Górnika nikt nie opuścił. Ba, wielu graczy z tamtej drużyny rozwinęło się nieco bardziej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Chłopaki urośli, rozwinęli swoje umiejętności i .... zmienili trenera - dotychczasowy asystent, Paweł Domoradzki, zamienił legendarnego Wojciecha Krzykałę. 

Niestety, nie tylko biało-niebiescy zrobili postępy. Do tego, na koszykarskiej mapie rocznika 1997 zrobiło się ciaśniej niż w 2011 roku bo pojawiły się zespoły, które "podkręciły" swoje składy.

Przykładem takiej drużyny jest UKS 7 Trefl Sopot, który od 2011 roku zdążył pozyskać trójkę graczy kompletnie zmieniającą oblicze ekipy z Pomorza. Trzech nowych graczy to młodzieżowi reprezentanci Polski.

Pech w losowaniu chciał, że nasi trafili na arcytrudną grupę półfinałową, bo obok Trefla znowu zmierzymy się z wyraźnie nam nieleżącą Opalenicą. Dwaj z czterech faworytów do medali znalazło się w naszej grupie. Paradoksalnie okazało się, że powinniśmy "podłożyć się" Zastalowi Zielona Góra w meczach regionalnych i zakończyć rywalizację na trzecim, a nie drugim miejscu. Tym sposobem trafilibyśmy do duuuużo łatwiejszej grupy z jedną tylko silną ekipą, czyli Polonią Warszawa. System rozgrywek PZKosz okazał się niewydolny przez tworzenie "grup śmierci" i promowanie słabszych drużyn (choć niecelowe).

W półfinałach Górników czeka trudny test. Trudny, nie znaczy jednak niemożliwy do zaliczenia. W ciągu pierwszych pięciu majowych dni kadeci Górnika zdefiniują swoją aktualną wartość sportową i mentalną. Tym razem biało-niebiescy nie będą mogli pozwolić sobie na beztroską podróż z piekła do nieba jak to miało miejsce na memoriale w meczach z Wisłą i WKK. Nie jesteśmy faworytem do wyjścia z tej grupy ale w sporcie, zwłaszcza tym młodzieżowym. niczego nie da się przewidzieć. 

Nie tylko strona sportowa jest trudna do przewidzenia. Głupieję, gdy staram się sobie odpowiedzieć na pytanie jak prezentować się będą wałbrzyscy kibice. Dwa lata temu było świetnie, ale tegoroczna próba generalna, czyli Memoriał Stanisława Anacki, wypadła wyjątkowo marnie. Matti, jeden z ludzi odpowiedzialnych za doping kibiców Górnika, prowadzący razem ze mną klubową stronę, na pólfinałach swoją obecnością nas nie zaszczyci, bo w tym czasie będzie wylegiwał przy jednym z portów Lazurowego Wybrzeża. 

Nie chcę na siłę budować przed tymi półfinałami napięcia, bo wynik tak naprawdę nie ma tutaj wielkiego znaczenia. Liczy się to, by choć część z tych młodych koszykarzy za kilka lat przebiła się do pierwszych składów swoich drużyn, by zaistniała w jakikolwiek sposób w baskecie seniorskim. 

Wydaje mi się, że wałbrzyszanie zagrają z płomieniem w sercu (bardzo dobrze!) ale i z duszą na ramieniu (oby nie!). Presja będzie naszym wskakiwać "na barana", ale wierzę, że chłopaki będą umieli ją z siebie zrzucić albo strzepać, jak zaległy kurz. Po to, by było pozytywnie, by było bajkowo, by było radośnie.


środa, 24 kwietnia 2013

Poturniejowe spostzreżenia, część 2

Sebastian Grebda

W drugiej części podsumowań poruszam temat wyboru najlepszej piątki graczy oraz MVP turnieju.

Oficjalna najlepsza piątka turnieju:

Damian Durski (Górnik) - Damian to najciekawsza górnicza historia tego sezonu. Od szaraka z ławki w ciągu jednego sezonu stał się liderem biało-niebieskich, najlepszym strzelcem zespołu w sezonie zasadniczym. Bardzo rozwinął się fizycznie i efekty nabrania masy oraz zyskania dobrych kilku centymentrów wzrostu widać na parkiecie. W samym turnieju jednak Durski może nie zawiódł, ale też nie zachwycił (w finale grał z opatrunkiem na prawej dłoni). Wybierający chyba koniecznie chcieli wsadzić jakiegoś Górnika do piątki turnieju, więc wybór padł na najrówniej grającego. Gdyby początku turnieju nie przespał Maciek Kzymiński, kapitan Górnika, to miałby miejsce w piątce zapewnione. To właśnie "trójka" Krzymińskiego dała wielką wygraną wałbrzyszanom z WKK, to Krzymiński był niczym kroplówka, trzymająca nasz zespół przy życiu w finale z Opalenicą (28 pkt).

Dominik Rutkowski (WKK) - bez dyskusji trafny wybór. Rutkowski prezentował niebywale równą formę przez cały turniej, a grał przecież i dla Kadry Dolnego Śląska i dla WKK. Pomimo tego, że rok młodszy od większości zawodników na memoriale, już wyprzedza ich wyszkoleniem technicznym. Trafia też bardzo dobrze osobiste.

Mateusz Szczypiński (WKK) - nie mogło go zabraknąć w najlepszej piątce. Cichy zabójca. Jego skuteczność z dystansu wprawiała nie tylko mnie, ale siedzącego obok mnie spikera w konsternację. Właściwie, gdy oglądaliśmy go w grze targały nami różne emocje. Zachwycaliśmy się jego postawą, gdy rywalem nie byli Górnicy. Pprzeklinaliśmy go, gdy kąsił biało-niebieskich. Bardzo równy przez cały turniej. Tak jak Rutkowski, reprezentuje młodszy rocznik. To chyba prezes Murzacz przedstawił ciekawą teorię o tym zawodniku. Prezes tonował nasz zachwyt, mówiąc, że gdy tylko ten chuderlawy rzucający nabierze masy, automatycznie jego rzut może się gdzieś zagubić. Czy mieliśmy takich graczy w przeszłości? Nie trzeba daleko szukać - Mateusz Ponitka imponował swoją skutecznością z dystansu w wieku 17 lat, ale po odwiedzeniu siłowni stracił skuteczność. Co będzie dalej ze Szczypińskim, czas pokaże.

Mateusz Gawlina (Wisła) - reprezentant Polski obok Rutkowskiego. Zaimponował przede wszystkim warunkami fizycznymi i książkową wręcz techniką składania się do rzutu. Pięknie to wygląda. Gawlina jednak nie był liderem Wisły w trakcie memoriału i choć zagrał solidnie, to jego wybór do pierwszej piątki może zastanawiać.

Dawid Gruszczyński (Opalenica) - podkoszowy Opalenicy nie rzucał się w oczy i jego dokonania można było łatwo przeoczyć. Dopiero w finale przeciwko naszemu Górnikowi zagrał pierwsze skrzypce. Nasi nie nadążali za nim w kontrach. Trudno sobie wyobrazić tak pewne zwycięstwo Opaleniczan nad biało-niebieskimi bez jego 21 punktów.

Oficjalny MVP

Michał Skrzypek (Opalenica) - największe zaskoczenie jeśli chodzi o nagrody. Skrzypek co prawda zagrał bardzo dobry turniej, ale czy aby na pewno był NAJWARTOŚCIOWSZYM graczem turnieju? Czy aby na pewno MVP musimy wybierać z zespołu zwycięskiego? To pytania na które trudno znaleźć odpowiedzi. Poza tym kompletnie niezrozumiała dla mnie jest nieobecność MVP w najlepszej piątce turnieju. Jak to możliwe, że NAJBARDZIEJ WARTOŚCIOWY GRACZ TURNIEJU okazał się... za mało wartościowy, by znaleźć się w najlepszej piątce memoriału. Coś tu nie gra. Z resztą ta tendencja MVP poza "piątką" utrzymuje się na wszystkich imprezach rangi młodzieżowej w Polsce. Hmm...


Moja pierwsza piątka turnieju

Obejrzałem wszystkie mecze turnieju i czuje się upoważniony do wskazania swoich typów.

Gracze, z których wyborem do pierwszej piątki się zgadzam:

Mateusz Rutkowski (WKK)
Mateusz Szczypiński (WKK)
Dawid Gruszczyński (Opalenica)

Dodatkowo, moje dwa typy:

Hubert Stopierzyński (Opalenica) - można się czepiać jego skuteczności w meczu finałowym z Górnikiem. Pomijając jednak mecz finałowy, Stopierzyński mógł się podobać. Jest dynamiczny, atletyczny. W meczach grupowych i w półfinale zdobywał kolejno 22, 23 i 24 punkty. Gdyby poprawił swoją skuteczność to mógłby nawet ubiegać się o nagrodę MVP. Jego brak w najlepszej piątce wydaje mi sie bardzo niejasny.

Sebastian Grabda (Wisła) - zamiast poklepywanego na każdym kroku po plecach kadrowicza Gawliny, z Wisły postawiłbym na Sebastiana Grabdę. Gdy kontuzja wykluczyła z gry w dalszej części turnieju drugiego obok Gawliny lidera Wiślaków, Jana Reraka, to Grabda wyszedł z cienia. To jego świetna gra i 20 zdobytych punktów walnie przyczyniło się do upokorzenia naszego Górnika przez krakowian. Grabda grał efektownie i skutecznie. Razem ze spikerem "Stopą" nie mieliśmy wątpliwości, że Grabda jest pewniakiem do pierwszej piątki turnieju. W głębi duszy zdawałem sobie jednak sprawę, że dla ludzi, którzy nie widzieli meczu Górnika z Wisłą (chłopaki grali o 10 przy puściutkich trybunach), Grabda nie był brany nawet pod uwagę. Jego brak w pierwszej piątce imprezy to moim zdaniem (i zdaniem "Stopy") rozbój w biały dzień. Pozostając w terminologii górniczej to trochę tak, jakby dla pracownika, który w najszybszym czasie przekopał największe ilości węgla podano w geście podziękowań rękę, a dla drugiego w kolejności osobnika wręczono nagrodę pieniężną za świetnie wykonaną pracę. Dziś Grabda może sobie podać rękę z Niesprawiedliwością. Myślę, że by się zakumplowali.

Mój MVP:

Mateusz Szczypiński (WKK) -  kto powiedział, że MVP musi być wybierany z najlepszej ekipy? "Szczypek" był absolutnie wartością dodaną, bez którego WKK miałaby spore kłopoty. MVP poznaje się po tym, gdy ten wychodzi przed szereg i bierze na siebie odpowiedzialność w momencie, gdy drużyna tego potrzebuje. Pod nieobecność lidera WKK, Michała Kapy, to on wziął na siebie ciężar zdobywania punktów. W czterech meczach Szczypiński notował śr. 24.2 pkt, zostając królem strzelców imprezy (w sezonie zasadniczym zdobywał w lidze śr. nieco ponad 16 pkt). Gracz z Wrocławia prezentował równą, wysoką formę i zabójczą skuteczność z dystansu. Nie jest to jednak gracz jednowymairowym, bo gdy trzeba było wejść pod kosz, robił to bez problemu.


Na wyróżnenienie zasłużyli:

Marcin Rachelski (Wisła) - za manewry pod koszem i drzemiące w nim możliwości
Patryk Stankowski (Opalenica) - za dyrygowanie grą Opalenicy i wyszkolenie techniczne 
Maciej Krzymiński (Górnik) - za dwa ostatnie mecze i przełomowy rzut za trzy w półfinale
Szymon Tylkowski (Starogard) - za 36 pkt i wygranie meczu dla swojej ekipy z Kadrą Dolnego Śląska

To już koniec podumowań. Czas nagli, a przecież już niebawem (1-5 maja) w Wałbrzychu odbędą się półfinały MP, gdzie nasi kadeci zostaną wystawieni na wielką próbę. O tym wkrótce na blogu.



poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Poturniejowe spostrzeżenia, część 1

Miałem okazję obejrzeć wszystkie mecze turnieju (wszystkie w całości za wyjątkiem drugiego meczu o 5 miejsce, który widziałem o trzeciej kwarty). Razem ze spikerem zawodów, czyli "Stopą" (zbieżność pseudonimów z graczem Opalenicy przypadkowa) byliśmy świadkami wielu pięknych zagrań, wielu emocji oraz.... wielu momentów, gdy już mieliśmy dość i chcieliśmy wyjść z hali. Jak to mówią: "Co za dużo to niezdrowo". Coś w tym jest. Nawet koszykarski fanatyzm ma swoje granice. Moje granice tego fanatyzmu to dwa i pół dnia spędzone na oglądaniu - i sędziowaniu z perspektywy stolika - koszykówki.



Czas na poturniejowe spostrzeżenia, czyli na momenty, które utkwiły w pamięci:

Sinusoidalny Górnik

Zaczynamy rzecz jasna od biało-niebieskich kadetów. Po zaskakująco dobrej postawie SKS-u Starogard w meczu z Wisłą mieliśmy prawo obawiać się tego zespołu. Górnicy ograli jednak SKS aż 81:27, korzystając ze swojej świeżości przy zmęczeniu zespołu z Pomorza, grającego drugi mecz w ciągu dnia. 

Po pogromie SKS-u byliśmy pewni, że Górnicy pewnie pokonają także krakowską Wisłę. Ta jednak kompletnie nas zaskoczyła. Po niemrawej postawie ze Starogardem Wiślacy zadziwili wałbrzyszan egzekucją swoich akcji. Korzystając z bardzo aktualnej w tym momencie tematyki maturalnej, poziom zaskoczenia biało-niebieskich był ogromny, porównywalny do reakcji panny Izabeli z "Lalki" Prusa, gdy Wokulski zadziwił ją swoją płynną angielszczyzną. Wyraźna, 15-punktowa porażka z Wiślakami nie napawała kibiców optymizmem. Potem było tylko gorzej, bo zaraz po meczu nasi kadeci zajadali się pizzą, a wieczorem przecież czekał na nich mecz z odwiecznym rywalem, WKK. Miałem bardzo złe przeczucia.

No i właśnie wtedy  do głosu doszedł... Sport. Zapomnieliśmy, że ten cały Sport jest nieprzewidywalny niczym kwietniowa pogoda w Polsce. Najpierw zaskoczył nas nieprzyjemnie w meczu porannym Górnika z Wisłą, potem, już pozytywnie, w pojedynku wieczornym Górnika z WKK. Ograliśmy mistrza Polski, co z tego, że grającego bez swojego lidera. Sport zadał kłam teoriom, że nie można zagrać zupełnie inaczej w ciagu jednego dnia, po kilku godzinach przerwy. Ten sam Sport nabija się teraz z panów dietetyków, którzy odrzucają pizzę jako posiłek dla sportowca. Raz jeszcze się bowiem okazało, że mecze wygrywa się sercem, a nie żołądkiem. Jedzcie dalej te pizze chłopaki. 

Zwyżka formy Górników jednak szybko opuściła, bo już w finale nasi powrócili do zniżki. Sinusoida wkradła się w poczynania biało-niebieskich. Zwyżka (SKS) -zniżka (Wisła) - zwyżka (WKK) - zniżka (Opalenica). Zespół z Opalenicy był dla nas za szybki, za fizyczny.


Basket Team Opalenica nie przestaje nas zadziwiać


Ok, przegrali z WKK w grupie. Nie zmienia to jednak faktu, że to zespół wyjątkowy. Chłopaki z Opalenicy są strasznie niepozorni, trochę jak okularnicy, zawsze wybierani na boisku jako ostatni do drużyny, a potem zaskakujący swoimi umiejętnościami w trakcie gry. Opalenicki zespół to kolektyw, który świetnie rozumie się na parkiecie i w dodatku bardzo dobrze wyszkolony technicznie. Już dwa lata temu, gdy odwiedzili Wałbrzych na półfinałach MP młodzików, nie mogłem się im nadziwić. No bo jak to możliwe, że w malutkiej Opalenicy z Wielkopolski można zbudować tak solidną drużynę? Zespół z miasta pierwszego polskiego motocyklu opiera grę na szybkim przejściu z obrony do ataku. Hmm... właściwie, to na bardzo szybkim. Trudno ich zatrzymać w kontrach, które bezlitośnie wykańczają, co nie jest aż tak oczywiste u 16-latków.

By jednak potwiedzić te wszystkie "ochy" i "achy" kibiców zachwycających się ich grą (mój zachwyt nie był w odosobnieniu) muszą zdobyć w tym roku jakiś medal. Najlepiej złoty. To duża presja, z którą niełatwo zespołowi z Wielkopolski będzie sobie poradzić, mając na uwadze ich tak wielki potencjał. Dwa lata temu również byli mocni, medalowo mocni. Skończyło się na 6. lokacie.

Dalszy ciąg spostrzeżeń wkrótce.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Drogi gościu, co musisz o nas wiedzieć

Link do tego bloga można znaleźć na stronie Serwisu Koszykówki Młodzieżowej prowadzonej przez Zibiego. Nie brakuje już także głosów krytycznych na SKM w komentarzach pod wpisem obwieszczającym przyznanie półfinałów grupy I Wałbrzychowi. Komentujący nie zostawia po mieście Górnika suchej nitki, odnosząc się do podobno skandalicznej organizacji imprezy półfinałowej w Wałbrzychu przed dwoma laty. 

Pisałem już o tym dwa lata temu. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Cóż, czasami po prostu trudno znaleźć paralele pomiędzy zakurzonym i nie oszczędzanym przez los Wałbrzychem, a jedną z najbogatszych gmin w Polsce (Opalenica), nadmorskim, drogim Sopotem i drugim co do wielkości miastem w Polsce (Kraków).

Wałbrzych, centrum.

Drogi gościu, jeżeli przyjechałeś do Wałbrzycha na Memoriał Stanisława Anacko, musisz wiedzieć o nas i o naszym mieście parę istotnych rzeczy:

Jeszcze w 1998 roku Wałbrzych miał 145 000 mieszkańców. Dziś, po zamknięciu ostatniej kopalni (rok 1998 właśnie) miasto Górnika zamieszkuje jedynie ok. 120 000 ludzi. Nietrudno domyśleć się co stało się powodem tej głębokiej zmiany demograficznej. Zamykanie kopalń spowodowało zubożenie miejscowej ludności, której nie bardzo pomogło powstanie WSSE - Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.

Brudny, biedny, pełny smutnych twarzy i lokalnego występku, tonący w morzu politycznej korupcji, odcięty od funduszy po stracie grodzkości - w takim Wałbrzychu przysżło wychowywać się i mi, i młodym, 16-letnim Górnikom, którym przyjdzie zagrać w memoriale. Górnikom, którzy jedynie z legend znają opowieści o gospodarczej prospericie Wałbrzycha. 

Jako kibice i zawodnicy Górnika lubimy przechwalać się dwoma mistrzostwami Polski (1982, 1988) oraz trzema wicemistrzostwami (1981,1983, 1986). Dla wielu z nas jednak opowieści o czasach świetności wałbrzyskiego basketu są równie "świeże" co historie o Wandzie, co nie chciała Niemca czy Szewczyku Dratewce. Tak jak Wałbrzych był inny w czasach komunizmu, tak inaczej wyglądała lokalna koszykówka.

W 2007 roku w stronę Wałbrzycha zawiały ciepłe wiatry optymizmu, gdy Górnicy powrócili po 12 latach do Ekstraklasy. Coś co było dla kibiców spełnieniem marzeń, okazało się tak naprawdę najstarszniejszym koszmarem. Po dwóch latach przyszedł spadek i powolny upadek klubu. Resztki dobrego imienia Górnik stracił w sądach, gdzie kolejni gracze składali pozwy przeciwko klubowi, domagając się zaległych wynagrodzeń. W 2011 roku Górnik Wałbrzych bardziej przypominał zgliszcza niż klub sportowy. Dość powiedzieć, że w ostatnim meczu sezonu inicjatywę przejęli kibice, którzy wjechali na parkiet z taczką w celu przetransportowania działaczy wałbrzyskiego klubu daleko poza koszykarską orbitę. Paradoksalnie, w tym samym, 2011 roku, młodzicy Górnika (dzisiejsi kadeci) zdobyli sensacyjnie 4. miejsce w Polsce. Nikt się tego nie spodziewał. Klub, którego w momencie sukcesu młodzików właściwie już nie było, jeszcze raz dał o sobie znać.

To, co różniło pierwszoligowca od zespołu młodzieżowego to ambicja i wielka praca rodziców koszykarzy z rocznika 1997. Bez ich chęci i pracowitości w budowaniu namiastki normalności w wałbrzyskim sporcie nie byłoby ani tego czwartego miejsca, ani tegorocznego memroiału, ani młodzieżowych półfinałów mistrzostw Polski, które po raz drugi w ostatnich trzech latach zawitają do Wałbrzycha. W mieście, które przez samych mieszkańców jest nazywane "Mordorem", w mieście, w którym dochodziło do kupczenia głosów na niespotykaną dotąd w wolnej Polsce skale, w tym "polskim Palermo" udało się coś zrobić. Pojawili się w wałbrzyskim sporcie ludzie gardzący zasłoną dymną o nazwie "Mordor" czy też " Wałbrzyski Chlor". I choć Górnik Wałbrzych jest dziś, niestety, jedynie średniakiem w III lidze (sezon zakończyliśmy z bilansem 7-11), to organizacyjnie i "atmosferycznie" wygląda o niebo lepiej niż jeszcze dwa lata temu. Mozolna odbudowa wałbrzyskiej koszykówki z gruzów trwa i będzie jeszcze trwać długo. Nawet dłużej, niż wielu się tego spodziewało, bo kwiecień 2013 miał być czasem otwierania szampanów i świętowania awansu do II ligi, a nie okresem ocierania łez z policzków w związku z pozostaniem na koszykarskiej prowincji.

Drodzy goście, pod wieloma względami jesteśmy miastem absurdów. Miastem pozbawionym dworca autobusowego (120 000 mieszkańców i brak dworca... dziwne, co nie?) oraz, jeszcze do końca grudnia 2012 roku, miastem pozbawionym grodzkości (czym cieszą się od dawna mniejsze w regionie Legnica i Jelenia Góra). Jeszcze niedawno miastu groził paraliż komunikacyjny i ogólnopolski skandal (kolejny, po kupczeniu głosów). Kosmate łapy na budżecie Miejsckiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego położył jego skorumpowany prezes, doprowadzając stan lokalnych autobusów do ruiny. Dopiero zmiana władz sprawiła, że komunikacja miejsca staje powoli na nogi nie z kolan, ale z pozycji leżącej. Nowiuteńkie miejskie autobusy powoli przestają być legowiskiem dla złomiarzy i miejsce spotkań mocno w Wałbrzychu osadzonej patologii. Wreszcie też przestają znikać z rozkładów jazdy i przybywać na czas.


Wałbrzych wrócił też na zaszczytny fotel lidera w statystyce największego miasta w Polsce, nie mającego nic wspólnego ze sportem na poziomie ekstraklasy. Bo musicie wiedzieć, drodzy goście, że nie tylko z bardzo u nas popularną koszykówką są problemy. Siatkarze majaczą w jakiejś niższej klasie rozgrywkowej, piłkarze ze zmiennym szczęściem grają w II lidze, a jedynymi insteresami, które w mieście mają się dobrze są sklepy monopolowe. Wałbrzych to pustynia sportowa oraz kulturalna. Po godz 17 życie w mieście dosłownie zamiera. Mówili o tym nawet w ogólnopolskich "Wiadomościach", pokazując jednocześnie kłęby kurzu niczym z westernu, fruwające po samym centrum miasta.

W PZKosz podobno bardzo się przed dwoma laty zdziwili, że Wałbrzych chce cokolowiek organizować. Uwierzcie, że w samym Wałbrzychu zdziwienie było jeszcze większe. A już na samych półfinałach 2011 prawdziwy szok:: świetna atmosfera, pełna hala i głośny doping kibiców dla 14-latków !!! Sam Zibi z SKM nie mógł się nadziwić, a trzeba przynać, że kto jak kto, ale on parę turniejów w życiu oglądał.

Ok, nie wszystko posżło jak po maśle. Drużyny przyjezdne narzekały na bezdomnych mieszkańców i pijackie hałasy. Cóż, taka specyfika miasta. Nie jest z tym wygrać łatwo, ale ważne, że ktoś chociaż się stara coś z tym obrazem zrobić. Nawet moja mama ze zdziwiniem przyjęła informację o otrzymaniu przez Górnika prawa zrobienia tegorocznych półfinałów, mówiąc: "Oooo, przynajmniej coś się będzie w tym mieście działo". No właśnie. Nasze miasto ma wyjątkowo trudny start do jakichkolwiek przedsięwzięć, dlatego cieszymy się chociażby z najmniejszych sukcesów organizacyjnych. 

Czasami czujemy się jakby Wałbrzych był takim niesfornym dzieckiem lub wkurzającym na każdym kroku młodszym bratem. Zawsze coś przeskrobie, nabroi, zepsuje, zburzy, rozleje, ale i tak nie wyobrażamy sobie bez niego życia. Jest z tym trochę jak z obskurną kawalerką, gdy staramy się siebie pocieszać słowami: "Ciasne, ale własne".

Dlatego też, drogi gościu, przed komentarzem w internecie, miej na sercu nasz specyficzny mikroklimat.


środa, 17 kwietnia 2013

5-5-5

Wielkimi krokami zbliżamy się do Memoriału Stanisława Anacko "Złota Drużyna" gdzie nasi kadeci będą szlifować formę przed półfinałami MP U-16. Nadszedł czas na przedstawienie rywali Górników w memoriale. Nie będzie to jednak sztampowa prezentacja, a specyficzna, oparta na trzech cyfrach "5":

5- liczymy, że biało-niebiescy spiszą się na szkolną "5". Czemu nie na "6"? Bo najwyższą możliwą ocenę chcemy wystawić chłopakom po półfinałach - turniej "Złota Drużyna" ma być preludium przed głównym aktem w półfinałach
5- w turnieju zagra pięć drużyn

No i trzecia cyfra "5"....

5- pięciu Azerów. Tak, AZERÓW. W tym wpisie przyrównam rywali Górników do poszczególnych studentów z Azerbejdżanu, których poznałem w czasie swojego pomieszkiwania w akademiku. Okazuje się, że ich cechy charakteru fajnie zgrywają się z rywalami naszych kadetów.

Azerowie a akademiku we Wrocławiu. Od lewej stoją: Turan, Rashad, Anar, Murad, Javid (tylko głowa), Rusłan, tajemniczy nieznajomy, Vusal.


O Azerach i ich ojczyźnie mogę powiedzieć wiele. W końcu moim sąsiadem jest jeden z nich. A jak już znasz jednego, to siłą rzeczy poznajesz kolejnych. Obok osobowości, Azerowie demonstrują Polakom swoją kulturę i obyczaje. W skrócie można o nich powiedzieć, że są wielki patriotami (każdy ma flagę swojego kraju w pokoju), szczerze nienawidzą Ormian (wielopokoleniowe pretensje terytorialne, wojna w latach 90.), reprezentują nowoczesny model muzułmanów (nie wzbraniają się od alkoholu) i przyjechali do Polski, bo było tanio (chcieli studiować w Europie, a ich waluta, manat, występuje w stosunku 1:1 z euro).

Ale do rzeczy. Załóżmy, że przyrównujemy szanse na wygranie w turnieju przez dany zespół z szansami poszczególnych Azerów na poderwanie dziewczyny w Polsce. I tak o to mamy następujące porównania:

Turan /  WKK Wrocław

Mój sąsiad. Sympatyczny gość. Mówi po azersku, rosyjsku, turecku i angielsku. Mieszkamy w jednym module od listopada. Miałem okazję poznać go na wylot - znam jego zalety (komunikatywność) i wady (odłączanie co noc wtyczek z prądu, co tłumaczy ewentualnym spięciem bądź pożarem, którego nie bylibyśmy w stanie zgasić w czasie snu... nie wiem jakiego typu instalacje mają w tym Azerbejdżanie). Turan przyciąga dziewczyny swoją komunikatywnością i kruczoczarnymi włosami. Do tego dorzuca w pakiecie swoją szarmanckość i podryw gotowy.

Turanem w turnieju zapewne będzie WKK Wrocław. Tak jak ja znam Turana prawie że na wylot, tak nasz Górnik o zespole wrocławian może powiedzieć wiele. WKK to główny kandydat do wygrania turnieju.

Fuad / Basket Team Opalenica

Wyróżnia się na tle kolegów. Jest z nich najmłodszy, bo ledwie 20-letni. Jego bujny zarost i ciemna karnacja sprawiają, że wygląda na czeczeńskiego bojownika po 30-stce. Jest głośny, przebojowy, gdy nas odwiedza zawsze chwali się swoją polszczyzną i pyta: "Jak się masz?". Gdy pytam go o to samo, zawsze odpowiada: "Zaje**ście". Ciężko zobaczyć go w dresie, zawsze jest dobrze wystylizowany. Podejrzewam, że to jego gruby głos i postarzający go zarost sprawiają, że nie narzeka w Polsce na brak zainteresowania ze strony płci pięknej.

Naszym Fuadem w turnieju jest Basket Team Opalenica. Podobnie jak Fuad, Basket Team jest przebojowy. Mistrz Wielkopolski słynie z bardzo szybkiego ataku, gdzie nie ma czasu na rozrysowanie zagrywki. Zupełnie jak Fuad, Opalenica bez ceregieli rozprawia się ze swoim obiektem zainteresowania. Bardzo atrakcyjny rywal, obok WKK faworyt do wygrania turnieju. 

Fuad, trzeci od prawej, w towrzystwie studentek z Rosji i Kazachstanu


Vusal / Wisła Kraków

Gdy tylko spotykam go w windzie, zagaduje z uśmiechem na twarzy: "Co słychać?". Choć znam go dość słabo, bo dużo rzadziej wpada do Turana niż Fuad, to z pewnością mogę stwierdzić, że Vusal ma w sobie charyzmę. Nosi też, nie wiedzieć czemu, bardzo obcisłe podkoszulki. Nie wiem co o tym sądzą polskie dziewczyny. 

Vusal to w dużej mierze niewiadoma w kwestii podrywu. Zupełnie jak Wisła Kraków, z którą Górnik zagra w grupie. Nie do końca wiemy, czego możemy się po niej spodziewać. Może być różnie, bo zespół spod Wawelu ma w składzie dwóch reprezentantów Polski. Przed dwoma laty biało-niebiescy krakowian ograli. Jak będzie teraz? Zobaczymy.

Murad /  Kadra Dolnego Śląska 1998

Nie znam go osobiście. Mieszkają z nim za to moje znajome. Jedna z nich opowiada o jego niedojrzałości, dziecinności, o tym, że przychodzi do nich do pokoju i przeszkadza w nauce. O poderwaniu moich koleżanek może zapomnieć. Z drugiej strony, każda potwora znajdzie swojego amatora.

Kadra Dolnego Śląska to nasz Murad. Młodsi od pozostałych zespołów, więc koszykarsko mniej dojrzali. Nie stawia się ich w gronie faworytów turnieju, ale na pewno są zdolni do niespodzianki.

Rashad /  SKS Dwójka Starogard Gdański

Rashad to bez wątpienia najbardziej przygaszony z Azerów. Typ samotnika. Bardzo kulturalny, ale też małomówny. Kiedyś spotkałem go w klubie, gdy opierał się o barierki balkonu, spoglądając z bezbarwnym wyrazem twarzy na tańczący poniżej tłum. Gdy zapytałem go, czemu nie tańczy, powiedział: "Nie przepadam za tańcem". Jego skromność nie daje mu większych szans na podryw.

Rashadem w wałbrzyskim turnieju jest ekipa z Pomorza. SKS był dopiero czwarty w regionie Gdańsk, nie awansował do półfinałów MP U-16. Nikt na nich nie stawia. Trochę jak Rashad, wydają się być zakładanikami własnego cienia. Ale, jak to w życiu i sporcie, wszystko się może zdarzyć.


piątek, 12 kwietnia 2013

Gramy !

Wiosna spakowała walizki i jest już w drodze do Polski. Lada dzień powróci, rozpakuje manatki i zamieszka w naszych sercach. Dla kibiców biało-niebieskich wyższa temperatura oznacza powrót do gry w koszykówkę na otwartych boiskach. Już w najbliższych dniach kibice Górnika zaczną przygotowania do Ogólnopolskiego Turnieju Kibiców w Łańcucie, który odbędzie się w dniach 1-2 czerwca. Oficjlanej zaproszenie do udziału w turnieju dotarło do kibiców. Wałbrzyszanie na Podkarpacie pojadą po raz drugi.

Przed rokiem biało-niebiescy wybrali się w podróż na drugą stronę tęczy (czyli na rzeszowszczyznę) w niezwykle okrojonym, pięcioosobowym składzie. Co tu dużo gadać, odległość ponad 500 km odstraszyła nawet najwierniejszych fanatyków wałbrzyskiego klubu. Doszło do precedensu - w Łańcucie Górnika WAŁBRZYCH reprezentowali osobnicy z:

- Wrocławia (w dowodzie: Wałbrzych)
- Boguszowa-Gorc
- Wrocławia (w dowodzie: Boguszów-Gorce)
- Opola (w dowodzie: Boguszów-Gorce)
- Jedliny Zdrój

Szok! W Łańcucie Górnika reprezentował tylko JEDEN rdzenny wałbrzyszanin (hmm, yhmm, yyy..... to byłem ja).

Piątka chłopaków wsiadła więc w pociąg i wyruszyła w poszukiwaniu doświadczeń i przygód pod ukraińską granicą. Nigdy wcześniej ze sobą nie grali w koszykówkę. Ba, niektórzy w ogóle dawno nie grali w koszykówkę. Dlatego też wynik sportowy nie mógł być inny - ostatnie miejsce i komplet porażek. Nawet drużynowa wygrana w konkursie rzutów za trzy sportowej plamy zmyć nie pomogła.

Z Łańcuta przywieźliśmy jednak nie tylko zakwasy na całym ciele. Ze sobą zabraliśmy również bagaż doświadczeń. Pomijając poziom sportowy, z Podkarpacia wróciliśmy na tarczy. Oprócz pojedynków sportowych, wyjazd na turniej kibiców obfitował w inne, pozaboiskowe atrakcje: awantury sąsiadów naszego przedziału z policjantami, przegadanie Dni Łańcuta z kompanami z Włocławka, szukanie nieobładowanej pizzeri w centrum miasta czy dzielenie przestrzeni życiowej w drodze powrotnej z cudowną kobietą z Kłodzka, która opowiadała nam o całym swoim życiu i częstowała frytkami z krakowskiego Macdonald's.

Absolutnie żaden z nas nie żałował weekendowego wypadu na drugi koniec kraju. Nasze turniejowe historie rozpaliły płomień ciekawości w kolegach, którzy już teraz oświadczają gotowość do wyprawy. Przed rokiem bardzo zabrakło nam zmienników gotowych wejść na boisku. Byliśmy zdecydowanie najmniej liczną zaproszoną drużyną Wierzymy, że tym razem nie będzie z tym problemu. Przed rokiem nie zagraliśmy ze sobą choćby jednego wspólnego meczu, teraz - na niecałe dwa miesiące przed turniejem - rozpoczynamy coś w rodzaju przygotowań. Ilu nas będzie? Czas pokaże.

Czas na poszukiwania pompki i wybudzenie piłki do kosza z zimowego snu. Gramy !

niedziela, 7 kwietnia 2013

Moje wrocławskie soboty

Czasami się zastanawiam czy moje zachowanie nie odbiega nieco od normalności. Dlaczego?

Jest sobotnie popołudnie. Wrocław. Rozrywek nie brakuje: są kluby, restauracje, imprezy zamknięte. Krótko mówiąc - zestaw dla studenta kuszący. Do tego dochodzi rzesza młodych ludzi i ciekawi studenci z wymiany (zawsze gorące Hiszpanki czy armia zza wschodniej granicy od Ukrainy przez Azerbejdżan, Rosję, Kazachstan, na Chinach kończąc). 

Osobiście jednak od klubów wyżej stawiam kluby... sportowe. I tak w sobotni wieczór nie idę w tango, ale stawiam na koszykówkę. W dodatku na koszykówkę juniorską, gdy na boisko nie wychodzą zawodnicy mojego ukochanego klubu, ale wrocławskiego WKK. Ot, taki koszykarski fetysz. Zachowanie odbiegające od normy, przyznajcie.


Od piątku do niedzieli trwał we Wrocławiu turniej w ramach EYBL - Europejskiej Młodziżowej Ligi Koszykówki. Liga ta zrzesza kilka postkomunistycznych krajów we wspólnych rozgrywkach tj. chociażby Litwa, Łotwa, Estonia, Rosja, Ukraina, Białoruś czy nasza Polska. W rozgrywkach U-16 gra obiekt naszej zemsty i gość sennych koszmarów, WKK Wrocław - w tym roku broniący tytułu mistrza Polski rocznika 1997. Wrocławianie grają w dywizji 2 i walczą o awans do dywzji 1, gdzie występują np. młodzi adepci szkółki Arvydasa Sabonisa z Kowna czy młodzież świetnego BC Chimki spod Moskwy. 

WKK w dywizji 2 radzi sobie bardzo dobrze, ale nie znaczy to, że nie znalazł się ktoś od wrocławian lepszy. Łotysze z Ventspils Spars ograli bowiem WKK 70:58, pozbawiając zespół gospodarzy bezpośredniego awansu do wielkiej dywizji 1. Miałem okazję ten mecz oglądać i trochę podpatrzeć w akcji WKK, które zmierzy się z biało-niebieskiemi w turnieju "Złota Drużyna" w Wałbrzychu. Dość przypadkowo trafiłem na zacięty mecz, jak się okazało, dwóch najlepszych ekip turnieju (myślałem, że WKK wygra wysoko).

I choć bolały mnie plecy od siedzenia na ławce bez oparcia, to miałem dobry punkt widzenia:



Akurat udało mi się nakręcić w akcji dwóch reprezentantów Polski: osobiste rzuca Dominik Rutkowski (rocznik 98), poniżej pod kosz wchodzi Piotr Ścibisz (97). 

Starałem się nagrać kilkanaście akcji, ale wszystkie były koszmarne. Dwa powyższe filmiki to jedyne sytuacje, które nadają się do publikacji. Dużo więcej dobrego w ataku wykonywali Łotysze (Taka ciekawostka: W przerwie meczu jeden z Łotyszów trafił na rozgrzewce cztery razy z rzędu za trzy. Nieźle, nie? W meczu nie zagrał jednak ani minuty. Hmmm.).

Co można powiedzieć o WKK po tym meczu ?

- ich kibice reprezentują inny wymiar dopingu. Wymiar w Wałbrzychu nie tyle nieznany, co wyraźnie zakazany. Za głośne okrzyki tj. "defense", używanie wuwuzeli (słychać to wyraźnie na filmikach), czy machanie ogromnymi flagami z logiem klubu spowitym w płomieniach można nieźle oberwać. Poważnie. Znam ludzi, którym na samą myśl o tego rodzaju podejściu do basketu otwiera się w kieszeni scyzoryk. 
- Aha. I jeszcze to:


- pomarańczowa "polówka" z logiem klubu, którego barwy są czarno-biało-czerwone (chyba) to modno-stylistyczne faux pas. Wyobrażacie sobie nas, kibiców Górnika, w np. zielonych t-shirtach? Nie? No właśnie. A te czapeczki? Hmm... sam nie wiem, ale dach w hali wrocławskiego AWF raczej nie przeciekał (a może to tylko mi się wydaje, że hala koszykarska jest trochę jak świątynia i w nakryciu głowy kibicować raczej nie wypada, tak jak w kościele nie wypada się modlić panom w czapkach?).

- może i nie ma wielu cech wspólnych pomiędzy WKK i Górnikiem, ale PR obu prezesów bardziej łączy, niż dzieli oba kluby. Sweter lub strój półformalny i koleżeńskie "Dzień Dobry" w stronę rodziców młodych koszykarzy zamiast wysoko w chmurach uniesionej głowy to cechy wspólne prezesów Koelnera i Murzacza.

Ok, pożartowaliśmy. A tak na poważnie:

- bez zaskoczeń, motorem napędowym zespołu z Wrocławia jest trio kadrowiczów: Michał Kapa oraz wspomniani Rutkowski i Ścibisz.
- 21 punktów zdobył Kapa, najbardziej znany gracz WKK. Nie było tego jednak widać, bo wtedy gdy ważyły się losy meczu i oczy wszystkich były skierowane w stronę boiska, Kapa pudłował. Co innego na rozgrzewce, gdy z dystansu trafiał jak automat. Dla kogoś niewtajemniczonego, ten gracz nie wydaje się na pierwszy rzut oka groźny. Niewysoki, nieco kurpulentny, tworzy niezłą zasłonę dymną dla rywali.
- Dominik Rutkowski jest groźny po obu stronach parkietu, trzeba na niego uważać. Bardzo jasna postać WKK w przeciągu całego turnieju.
- Piotr Ścibisz to niezły organizator gry, który najpierw myśli o podaniu, potem o rzucie. Zapamiętałem parę jego nieudanych wejść pod kosz, trochę jakby na przekór powyższemu filmikowi.
- WKK rzucało ze skutecznością poniżej 50 % z rzutów wolnych. Najsłabszy element w grze WKK.
- Pod koszem WKK kompletnie nie radziło sobie z Łotyszami. Nie wiem czy w przypadku Górników ma to jakieś znaczenie, bo środkowy Ventspils, Aivis Lemanis, to akurat klasowy gracz. Nie często przecież zdobywa się 17 pkt i 20 zb w meczu. 


Zostać ogranym przez Ventspils Spars to nie wstyd. WKK pewnie wyciągnie solidną lekcję z tej porażki i na nasz memoriał przyjedzie bogatsze w doświadczenia. Można im tego zazdrościć. Porażka z mocnym Ventspils nauczy wrocławian więcej niż kolejne wysokie zwycięstwa. WKK nabierze pokory i na pewno biało-niebieskich nie zlekceważy. To zły znak dla Górnika. 


piątek, 5 kwietnia 2013

Medialny powrót legendy

W Gazecie Wrocławskiej pojawił się artykuł o Mieczysławie Młynarskim - legendzie nie tylko wałbrzyskiej koszykówki.

Artykuł jak artykuł. Nie pierwszy i nie ostatni o Młynarskim. Człowieku, który w czasie swojej młodości wystrzelił wysoko ponad poziom przeciętności. Młynarski to mistrz Polski, wielokrotny reprezentant Polski, król strzelców Igrzysk Olimpijskich w Moskwie, najlepszy strzelec w historii polskiej ekstraklasy pod względem średniej zdobyczy punktowej, rekordzista po względem zdobyczy punktowej w jednym meczu w ekstraklasie (kosmiczne, transcendentalne 90 punktów w czasach gdy punkty liczono tylko za 2 i za 1).

Okazuje się jednak, że "Młynarz" to także człowiek wyrazisty poglądowo:

Dziś w klubie rządzą ludzie, którzy nie mają o tym pojęcia. A pan senator, po tym jak nawywijał, uciekł nie wiadomo dokąd. Gdzieś na wybrzeże chyba. Nie wykluczam, że po zmianie opcji wrócę do klubu, ale na razie nie ma do czego. Pan Ludwiczuk rozpieprzył grupy młodzieżowe, a pierwsza drużyna ma bańkę długu.

Młynarski nie owija w bawełnę. Nasza legenda stała się przekaźnikiem goryczy i zgyzoty, która głęboko zakorzeniła się w wałbrzyskich kibicach."Młynarz" mówi o pozbawiającym Górnika miejsca w poważnej koszykówce długu i o wątpliwej jakości klubowych władz. Poprzednich klubowych władz.

Ludwiczuka w Górniku już nie ma. Nie jest już prezesem klubu, nie jest członkiem zarządu, w ogóle na meczach wałbrzyskiej drużyny widywany jest rzadko (od kiedy kibice wysłali go za pomocą transparentu na Dominikanę, praktycznie zanikł). Po szukaniu swojej szansy gdzieś na Pomorzu, ostatnio zniknął z pola widzenia by odnaleźć się w... Zgorzelcu, na meczu PGE Turów - Stelmet Zielona Góra. W pierwszym rzędzie. 

Nie wiem czy pierwsze zdanie z wypowiedzi Młynarskiego tyczy się czasów Ludwiczuka, czy może już ery nowego prezesa i całkiem nowego zarządu. Nie zamierzam nikogo bronić, bo każdy ma już wyrobioną opinię zarówno na temat byłego prezesa, jak i obecnego - Andrzeja Murzacza. O ile Górnik za czasów pierwszoligowo-ekstraklasowych był pewnym źródłem dochodów dla władz klubu, o tyle obecnie - jako stowarzyszenie  - zdaje się na łaskę działaczy. 

"Młynarz" dobitnie pisze o "rozpieprzeniu" grup młodzieżowych przez Ludwiczuka. Cóż, pan Mieczysław przez wiele lat był trenerem tych zespołów, więc pewnie jego słowa mają wiele racji. Obecnie jednak, wiele się zmieniło: Górnik chyba nigdy nie miał aż tyle młodzieży trenującej w klubie, a kadeci będą bronić w tym sezonie czwartego miejsca w Polsce w swoim roczniku, uzyskanego w 2011 roku (pierwszy poważny sukces w biało-niebieskiej koszykówce młodzieżowej od 8 lat). Do tego, dzięki zaangażowaniu rodziców graczy z rocznika 1997, obejrzymy w Wałbrzychu bardzo silnie obsadzony turniej kadetów (19-21 kwietnia) i to dzięki rodzicom-działaczom przed dwoma laty oglądaliśmy w naszym mieście półfinały młodzieżowych mistrzostw Polski. Nikt nie jest idealny, ale ten rodzaj zaangażowania w lokalną koszykówkę należy docenić.

W swojej wypowiedzi dla GWr, Młynarski majaczy także o powrocie do klubu. Nie brakuje kibiców, którzy chętnie zobaczyliby go z powrotem na ławce trenerskiej. Pytanie brzmi: czy kibice czekają na "Młynarza" ze względu na jego koszykarskie CV, czy może dlatego, że wałbrzyska legenda pokazała w przytaczanym wywiadzie jaja? A może, dla obu powodów?



wtorek, 2 kwietnia 2013

Najtrudniejszy do zrobienia jest zawsze pierwszy krok

Tym razem wpis oderwany nieco od wałbrzyskiego basketu.

Nie wiem czy też tak macie, ale gdy zabieram się do oglądania meczu koszykówki oczekuję niesztampowych przeżyć, wielkich emocji. Chcę doświadczyć niezapmnianej, dwugodzinnej przygody z najpiękniejszym sportem na świecie. Czasami te oczekiwania to marzenia sciętej głowy, bo nie wszystkie mecze są niepowtarzalne, wyjątkowe, godne zapamiętania, tak jak nie każdy dzień jest słoneczy i ciepły (nawet w Miami czy w Kalifornii). 

Zdarzają się jednak pojedynki fantastyczne, które w pamięci zostają na długo. W wałbrzyskim baskecie w ostatnich latach też było czym się emocjonować. W październiku 2007 Górnicy ograli w pierwszym meczu w ekstraklasie od dwunastu lat Turów, później było zwycięstwo z Anwilem i ze Śląskiem Wrocław w derbach, w  następnym sezonie pokonaliśmy mistrza Polski z Pomorza. Po spadku oglądaliśmy mnóstwo dreszczowców - punkty Sterengi i Jakóbczyka w ostatnich sekundach dające wygraną z Politechniką Warszawa, bardzo ważne zwycięstwo po dogrywce z Żubrami Białystok w "meczu dla kibiców" (w ramach protestu związanego z brakiem wypłat nasi mieli nie wyjść na parkiet, ostatecznie zagrali, ale tylko dla kibiców), czy wyrwane walecznością zwycięstwo z rezewami Asseco Prokomu. Piękne zwycięstwa, skaczący poziom adrenaliny, świetnie spędzony czas, cudowne wspomnienia. Oczywiście nie zabrakło też "pięknych porażek", jak z Politechniką Warszawa (sezon po rzucie Jakóbczyka), gdy biało-niebiescy przegrali po dogrywce, do której zespół ze stolicy doprowadził celną "trójką" tuż przed syreną kończącą mecz. Wielkich emocji nie brakowało w ligach młodzieżowych: 

- wygrana młodzików po dogrywce ze Śląskiem w sezonie 2009/10 i 56 punktów zdobytych dla Górnika przez Dawida Kołkowskiego (obecnie gracza... Śląska), 
- wygrana juniorów ze Śląskiem jednym punktem (sezon 2010/11) pomimo nawet kilkunastopunktowej straty jeszcze w trzeciej kwarcie i 41 punktów Kacpra Wieczorka,
- porażka po dogrywce młodzików z WKK Wrocław i popis wrocławianina Michała Kapy - autora 38 pkt i celnej "trójki" na dogrywkę w ostatnich sekundach czwartej kwarty (sezon 10/11),
- niecelny rzut za trzy Marcina Szymanowskiego w ostatniej sekundzie meczu w wałbrzyskich półfinałach MP młodzików przeciwko Opalenicy, który dałby Górnikowi dogrywkę,
- wygrana młodzików po wielkich emocjach ze Śląskiem w sezonie 2011/12 i 36 punktów Bartka Szmidta
- tegosezonowa porażka kadetów pięcioma punktami, również z WKK, także po emocjonującej końcówce. 

Łzy zwycięstwa. Łzy porażki. Rzuty w ostatnich sekundach. Dogrywki. Popisy strzeleckie. Szalejące skoki adrenaliny. Przybijanie piątek z sąsiadami z trybun, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy na oczy. Emocje, emocje, emocje - to piękno koszykówki.

Koszykówka, jak z resztą każdy sport, dostarcza także inny, niechciany rodzaj emocji. Wyobraźcie sobie rodzinę Emocji złożoną z dwóch sióstr: Emocji Pozytywnej i Emocji Negatywnej. Ta Pozytywna zawsze odrabia lekcje na czas, słucha się mamy i w ogóle trudno jej coś zarzucić. Ta druga, Negatywna, jest zbuntowana, ma w nosie system edukacji i popala z koleżankami papierosy za szkolnym budynkiem. Emocja Negatywna to czarna owca w rodzinie Emocji.

W koszykówce, negatywne emocje pojawiają się na twarzach kibiców wraz z kontrowersyjnymi decyzjami sędziów czy też bójkami i wyzwiskami na boisku.

Cóż, każda moneta ma dwie strony. A co z poważnymi kontuzjami koszykarzy, odniesionymi w trakcie meczu?

Emcje pozytywne? Nie. Emocje negatywne? Tak, ale związane ze współczuciem, empatią, nie z agresją. 


31 marca koszykarze Louisville Cardinals zagrali z Duke Blue Devils o awans do najlepszej czwórki uniwersyteckiej ligi NCAA. Dwa świetne programy koszykarskie. Dwaj legendarni trenerzy. Ogólnokrajowa telewizja relacjonująca mecz na żywo, rzesza Amerykanów wcinająca tacos i pożerająca poczwórnie powiększone hamburgery przed telewizorami. Spotkanie rozgrywane nie w hali sportowej, ale na stadionie futbolowym. 

Kibice czekają na emocje pozytywne. W zamian dostają coś więcej niż zwykłe emocje negatywne. Dostają horror transmitowany na żywo przez ogólnokrajową telewizję CBS. Kevin Ware, jeden z wyróżniających się graczy Louisville w przeciągu całego sezonu, upada niefortunnie na parkiet przy próbie zablokowania rywala, zaraz obok ławki swojego zespołu, tuż przy wypolerowanych na błysk "pikolakach" trenera. Ware nie jest w stanie się podnieść. Na ogromnym, mogącym pomieścić 70.000 kibiców koszykówki stadionie futbolowym w Indianapolis (wypełniony w połowie) zapada grobowa cisza. Ucichli też komentatorzy stacji CBS. Gra zostaje przerwana.


Koledzy z drużyny Ware'a padają załamani na parkiet. Płaczą. Płacze też trener Cardinals. Rick Pitino, człowiek który na koszykówce zjadł zęby, który trenerem jest nieprzerwanie od 36 lat (29 w koszykówce akademickiej, 7 w NBA, jedyny trener w historii NCAA, który dotarł do najlepszej czwórki z trzema uczelniami: Providence, Kentucky i Louisville, mistrz NCAA z 1996), nie potrafi ukryć łez. Bynajmniej nie do śmiechu jest też rywalom z uczelni Duke. Legendarny coach K, Mike Krzyzewski, z zatroskaną miną spogląda w stronę leżącego na parkiecie Kevina Ware'a. Lekarze udzielają poszkodowanemu natychmiastową pomoc, szybko transportują go na noszach do szpitala. Kilkanaśie minut później widzowie przed TV dowiadują się, co było powodem łez zawodników, trenerów i kibiców. Kevin Ware doznał otwartego złamania kości piszczelowej. Makabryczny widok łamiącej się kości Ware'a miał miejsce przy ławce jego zespołu, dlatego trener Pitino, by oszczędzić widoku swoim podopiecznym, szybko okrył kontuzjowaną nogę Kevina ręcznikiem. Ware'a czeka teraz długa przerwa w grze. Cały przyszyły sezon ma raczej z głowy. Gdyby szukać polskiego odpowiednika, który ucierpiał podobnie do gracza Cardinals, trzeba wymienić Marcina Wasilewskiego i jego kontuzję sprzed paru lat.

Piszę o tym wszystkim dlatego, że pojedynek Lousiville-Duke oglądałem na żywo, za pośrednictwem dostępnego na platformie nc+ kanału ESPN America. Spotkanie oglądałem z bratem. On zajął wygodny fotel, ja usiadłem na podłodze, opierając się o brzeg kanapy, nade mną górował świąteczny stół, we mnie od jakiegoś czasu gościła zdecydowanie za duża ilość jaj w majonezie. No i wtedy, gdy tak sobie siedzieliśmy, miała miejsce ta nieszczęsna sytuacja. O tym, że była nieszczęsna dowiedziałem się jednak kilka minut później.

Tyler Thornton z Duke, po celnej trójce z dystansu, złapał się za głowę, z grymasem na twarzy. Chwilę później realizator pokazał leżących na parkiecie dwóch graczy Lousiville. Wniosek, który przyszedł mi do głowy po tej sytuacji nasuwał prawdopodobne zderzenie graczy głowami. Dopiero po chwili CBS zaserwowało powtórkę, która pokazała jak nienaturalnie przy lądowaniu wykrzywiła się prawa noga Kevina Ware'a. To wciąż jednak nie wyjaśniało łez niemal całego stadionu futbolowego Lucas Oil Stadium w Indianapolis. Reakcja graczy i trenera Cardinals była bliższa doświadczenia z bliska zawału czy zatrzymania akcji serca, nie kontuzji. Z czasem okazało się, że to makabryczny widok i czarne myśli na temat przyszłości 20-letniego gracza Louisville spowodowały wybuch tylu negatywnych, koszykarskich emocji. Wątpliwej przyjemności z oglądania fatalnego lądowania Ware'a telewidzom oszczędziło CBS, powtarzając całą sytuację tylko jeden raz.

W pomeczowym wywiadzie trener Pitino powiedział, że Kevin, nawet leżąc na wznak ze złamaną w dwóch miejscach nogą myślał tylko o koszykówce. Nie płakał, nie żalił się, nie lamentował. Myślał tylko o swoim zespole. Trener Cardinals skomentował to tak: 

Nawet z kością wystającą na 15 cm ze skóry, Kevin powiedział: '"Wygrajcie ten mecz". To wyjątkowy młody człowiek.

Nie wiem dlaczego Pitino wspominał w ogólnokrajowej TV o rozmiarach kości Ware'a, wystającej poza skórę. Wiem jednak, że koledzy Kevina zagrali w drugiej połowie z Duke na całego. Po wyrównanej pierwszej połowie, w drugiej wrzucili najwyższy bieg, gromiąc wielkie Duke. Zwycięstwo dedykowali oczywiście Ware'owi.


I choć Kevin komicznie wygląda w tym szpitalnym fartuchu, jego historia już staje się inspirująca. Powyższe zdjęcie Ware zamieścił na swoim profilu na Facebooku, dodając: "Najtrudniejszy do zrobienia jest zawsze pierwszy krok".

Jakże to amerykańskie. Hart ducha, wola walki i przełamywanie barier to cechy typowe dla wyczynowego sportowca. Zwłaszcza w USA, zwłaszcza gdy chodzi o kogoś takiego jak Ware, pochodzącego z nowojorskiego Bronxu. I te jego słowa: niby tak proste, a jednak tak prawdziwe, odnoszące się do każdej dziedziny czy aspektu życia.

Ameryka na pewno będzie teraz śledzić rehabilitację Ware'a w oczekiwaniu na jego powrót do zdrowia. Tymczasem już wybuchła w Stanach dyskusja na temat braku (!!) ubezpieczenia zdrowotnego ze strony ligi dla jej zawodników w przypadku tak poważnych kontuzji. Okazało się, że Kevin jest zdany tylko na siebie i swoją uczelnię.

Koszykówka, w ogóle sport, to nie tylko emocje. To też niesamowite historie. Czasem piękne, czasem tragiczne, zawsze zapadające w pamięć.