Szukaj na tym blogu

piątek, 28 grudnia 2012

Koniec górniczego roku widziany z boku.

Trudno napisać coś sensownego o turnieju charytatywnym w piłkę nożną, gdzie głównymi bohaterami byli koszykarze i siatkarze. Na boisku było zabawnie, momentami ekscytująco. Wszystkie zespoły zgodnie raziły nieskutecznością, futbolówka raz po raz lądowała to na trybunach, to na balkonie.Wynik turnieju nie gra jednak roli - najważniejszy aspekt kryje się w zebranej kwocie od kibiców. Udało się skompletować nieco ponad 1000 zł z czego 500 od sponsora Górnika, firmy Trans.

Turniejowe spostrzeżenia:


Rzutami trzema nie korcić Borzema - największa teoria spiskowa turnieju. Główny organizator turnieju zgarnął 500 zł, trafiając w jednym rzucie z połowy do obniżonego kosza. Stary, dobry konkurs znany z meczów ligowych znalazł wreszcie zwycięzcę. Podobno ogolonego na łyso osobnika widziano w hali poprzedniej nocy, gdy ten wraz z grupą bliżej niezidentyfikowanych postaci manipulował przy konstrukcji obręczy. Sprawy nikt drążyć nie będzie, bo Borzem kasę oddał na cel charytatywny.

Górnicy w polu, niewiele wiedzą o futbolu - nasi poruszali się dość ślamazarnie, bo grali w kopaną w butach do koszykówki i przydługich spodenkach. Jeżeli kiedykolwiek graliście w piłkę nożną w  butach do basketu (mi się zdarzyło) to wiecie, że jest ciężko. Górnicy turnieju więc nie przegrali, a jedynie oddali teren dla świetnie do gry w futbol przygotowanych rywali.

W nowych rolach, myśleli o golach - biało-niebiescy, pomimo marnego stroju, byli gotowi. A to za sprawą ustawienia taktycznego: bramkarze Chlebda i Maryniak daleko wyrzucający piłkę w pole karne, czyszczący w defensywie trener Domoradzki, wieczny rozgrywający Buczyniak, podpięty pod napastnika Borzemski i lis pola karnego, w baskecie bardziej znany z obrony, Sebastian Narnicki (zmieniany przez Huberta). Niestety, misterne podejście do sprawy nie przyniosło rezultatów.


Grał duch, obietnicą nie był sam ruch - nasz człowiek w świecie futbolu nie został uwielbianym przez tłumy golleadorem. Mówił o bramce honorowej ze swojej strony, a skończyło się na ustawieniu ultradefensywnym. Na plus dla niego koszulka z logiem Górnika, którą dumnie promował w środowisku vipowskim.


Zielone stroje, marne nastroje - wałbrzyscy kibice słyną z opartego na wydarzeniach historycznych braku optyzmizmu przy spoglądaniu na kolor zielony. Bo zbyt niewałbrzyski, zbyt wrocławski, zbyt... zielony. Tak się jednak złożyło, że Wałbrzych to podobno "miasto ZIELONEGO dębu", co znalazło odzwierciedlenie w strojach Vip-ów o kolorze dopiero co posianej trawy. Plus ponownie dla ducha, który tej barwy unikał jak ognia.

Zbiórka pieniędzy, nie było nędzy - zdarzało się, że do kibicowskiej puszki trafiały drobniaki, reszty z supermarketu, czy miedziaki prosto z dna fontanny. Nie zabrakło jednak i "papierkowego wsparcia". Płynęło ono z różnych stron: od Górnika, od Klubu Kibica, od pojedynczych dawców. Dobrze wiedzieć, że nasz górniczy klub ma oddaną grupę młodych fanek, reprezentującą miłość do klubu stałą, niezmienną, uwidocznioną w funduszach kierowanych do puszki. Na moich językowych studiach powiedzielibyśmy, że opisywana piątka dziewczyn jest persistent i consistent. Pieniądze to nie wszystko, ale bezpieczniej gdy w klubie są, niż gdy ich nie ma.

Górnicy zakończyli rok 2012. W najbliższym czasie podsumowanie roku w wykonaniu biało-niebieskich i top 10 wydarzeń w górniczej koszykówce.

sobota, 22 grudnia 2012

Mało innowacyjne metody motywacyjne

Rozgrywki młodzieżowe mają swoje zalety. Kibic nie unosi się na fali adrenaliny, nie ściska mocno kciuków (no chyba, że kibic to rodzic gracza). W rozgrywkach młodzieżowych nie trzeba siedzieć blisko ławki zawodników by wychwycić trenerskie rady/docinki/bury.

W spotkaniu grupy B kadetów nasz Górnik z rocznika 1998 pewnie ograł StarBol Bolesławiec 101:76, ale trzeba przyznać, że druga połowa (zwłaszcza trzecia kwarta) była w wykonaniu gości przyzwoita. 

Bolesławiec zaczął mecz fatalnie, mając nawet spore kłopoty z oddaniem rzutu. Wyglądało to koszmarnie. Ubrany w szeroką szarą bluzę z kapturem marki Under Armour, szeroki trener gości raz po raz wypuszczał ironiczne pociski w stronę swoich koszykarzy. Gdy graczowi StarBolu zdarzyło się niedokładnie podać, trener zagranie komentował krótko: "Dobre podanie". Gdy piłka nie doleciała do kosza, krzyczał z ławki: "Dobry rzut". To jednak nic. Apogeum miało miejsce w przerwie.

Młodzi chłopcy z Bolesławca usiedli na krzesełkach, a ich coach zademonstrował swoją mało innowacyjną technikę motywacyjną: podniósł się z miejsca, cisnął o siedzisko tablicą trenerską i ryknął: "Jesteście słabi !" Zero konkretów. To właściwie wszystko, co miał do przekazania. Odwracał od chłopaków wzrok, gardził ich uwagą. Ci, wyraźnie przybici, spuścili głowy. Pomyślałem sobie: "Kurcze. No to już nic dziś chłopaki z siebie pewnie nie wykrzeszą." 

Bardzo się myliłem, co pokazuje jedynie jak niewiele wiem o tej grze.

W drugiej połowy StarBol zaczął wreszcie grać w koszykówkę. Banalną koszykówkę, ale - jak się okazało - skuteczną na biało-niebieskich. Marcin Wakuła raz po raz "wkręcał" się pod kosz, kończąc akcję punktami bądź wymuszając przewinienie. Do tego zespół z Bolesławca świetnie walczył na atakowanej tablicy, wykorzystując śpiączkę górników. Dopiero piąty faul Wakuły przy 10-12-punktowej stracie gości dał nam odetchnąć. Wyższy bieg wrzucił nasz rozgrywający Mateusz Kłyż, bezbłędny w ataku był Kuba Wróblewski, a spod kosza nękał rywali Kuba Grabka. Było po meczu.

Technika motywacyjna "na ambicję" odmieniła StarBol. Nie przestanie mnie to zadziwiać. Z zespołu nie bardzo wiedzącego o co w koszykówce chodzi, goście zmienili się w myślącą na boisku drużynę, która bezlitośnie wykorzystywała błędy biało-niebieskich.Tablica trenerowi nie była potrzebna (nie licząc momentu, gdy z trzaskiem wylądowała na siedzisku).

Najprostsze metody są najlepsze by pobudzić zespół. Niestety, wynik końcowy pokazał, że tablica mogła się jednak do czegoś przydać.



środa, 19 grudnia 2012

O zdjęciu, którego nie ma (a było)

Link do zdjęcia szybko znalazł się na Facebooku. I w komentarzach na oficjalnej stronie klubu. Jedni się z tego śmiali, drudzy załamywali ręce, a jeszcze inni nie widzieli w tym nic szczególnego. Kuba Kołodziej, wypożyczony obecnie z Górnika do Spartakusa Jelenia Góra rzucający obrońca, został przyłapany przez fotoreportera na piciu piwa. Było to podczas pojedynku Górnika z Zastalem, a "Kubańczyk" piwo "otulił".... skarpetką.

Do wybuchu "afery skarpetkowej" nie doszło, bo zdjęcie z portalu walbrzyszek.com usunięto. Nie wszyscy dostąpili zaszczytu obejrzenia osławionej fotografii, nie wszyscy zdążyli dotrzeć do Kołodzieja-kibica. Jak więc oceniać koszykarza Spartakusa ? Pojawiło się kilka opinii:

Opinia 1. Jedno piwo ? To nic złego ! Kołodziej gra w lidze półamatorskiej. Poza tym, jedno piwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Kołodziej nie był w stroju meczowym, nie rozgrzewał się z piwem w dłoni zamiast piłki, nie miał wejść za chwilę do gry. Na hali spędzał czas w charakterze prywatnym. I nic nikomu do tego, co "Kubańczyk" w czasie wolnym robi. A tak w ogóle nie oszukujmy się - koszykarze to też ludzie i od czasu do czasu piją.

Opinia 2. Piwo ? Tak. Piwo w trakcie meczu ? Nie ! Jeżeli Kuba jest amatorem chmielu to niech pije, ok. Problem w tym, że "gulnął" w miejscu publicznym, którym była hala widowiskowo-sportowa - miejsce meczów Górnika. A jako, że Kubę w środowisku większość kibiców kojarzy, powinien dawać lepszy przykład młodszym adeptom koszykówki. Na szczęście Kołodzieja ratuje skarpetka, świadcząca o jego walce z uzależnieniem i o poczuciu skrępowania.

Opinia 3. Piwo ? Nigdy !!! To sportowiec ! Kołodziej może i gra w lidze pół-amatorskiej, ale aspiracje ma znacznie większe, bo tylko tak można tłumaczyć jego prośbę o wypożyczenie do walczącego o awans Spartakusa. Jako koszykarz z aspiracjami, powinien więc prowadzić się wzorowo. Niebanalny, aczkolwiek mało skuteczny, pomysł skrycia piwa w skarpetce utwierdza w przekonaniu, że Kuba to typ kombinatora omijającego system. To zapewne on psuł atmosferę w drużynie, dobrze, że już go w Górniku nie ma.


Który opcja najbardziej do was przemawia ? Dla mnie Kuba Kołodziej miał być odpowiedzią na dręczące Górnika problemy ze skutecznością z dystansu. Miał być brakującym puzlem do skomponowania układanki. Nic z tych planów nie wyszło - po długiej kontuzji Kołodziej mecze Górnika ogląda nie z perspektywy zawodnika, a z poziomu widza. Jedyne co nam po nim zostało, to nigdy nie zrealizowane "co by było gdyby". Aha, mamy jeszcze piwo. W skarpetce. 

Na zdrowie !


poniedziałek, 17 grudnia 2012

Zjawy pozostaną pod łóżkiem



(4-6) Górnik Wałbrzych – (5-5) Zastal Zielona Góra 90:71


Po czwartym zwycięstwie z rzędu i wreszcie po naprawdę niezłej grze biało-niebieskich, nastroje kibiców muszą być świetne. Mina nam rzednie jedynie, gdy obok liczby zwycięstw widzimy aż sześć porażek z pierwszych sześciu kolejek. Jakże cudownie byłoby wymazać przeszłość, pozbyć się wszystkich porażek, wyrzucić je do kosza na śmieci i nigdy więcej o nich nie myśleć. Niestety, nie ma tak łatwo. Przeszłość będzie górników prześladować do końca sezonu, sześć początkowych niepowodzeń schowa się pod łóżkiem i będzie straszyć naszych koszykarzy podczas snu. 


"Koszykarze z Wałbrzycha lubią chyba denerować swoich kibiców" - tak pierwsze minuty meczu skomentowały "Nowe Wiadomości Wałbrzyskie". Dużo w tym racji, bo początek spotkania z Zastalem nie zapowiadał tak optymistycznego zakończenia. Nasi kolejny mecz zaczęli koszmarnie, ospale, choć trzeba przyznać, że goście trafiali z każdej pozycji. Zaczęło się od 0:8, później było 3:13 i trener Chlebda wpuścił do gry Kacpra Wieczorka. Bohater meczu z Gorzowem tym razem Górnika nie zbawił, ale jego rolę przejął ktoś inny. Ktoś, na kogo przebudzenie czekaliśmy bardzo długo.

Mateusz Myślak, bo o nim mowa, był bez dwóch zdań najlepszym z biało-niebieskich na parkiecie. Wreszcie mieliśmy okazję oglądać takiego Myślaka, jakiego pamiętamy z gry w KK Wałbrzych: szybkiego, dynamicznego, trafiającego zarówno po wejściach pod kosz (w tym świetna akcja dwa plus jeden), jak i z dystansu. Od początku rozgrywek Myślak wyraźnie zawodził (z resztą jak prawie cały zespół), grał bardzo nierówno, a w ataku był nieskuteczny. Pierwsze niezłe spotkanie w jego wykonaniu oglądaliśmy we Wschowie jako kilkunastoosobowa grupa wyjazdowa. Wtedy, z 10 pkt, był aktorem drugoplanowym. W meczu z Zastalem wcielił się w główną rolę, zdobywając 23 punkty i zaliczając kilka fajnych zagrań pod kosz do Fedoruka i Wieczorka, zaraz po minięciu pierwszej linii obrony.

Myślak wzorowo też wyprowadzał większość naszych kontrataków, które ostatecznie zwaliły z nóg Zastal. W drugiej połowie górnicy zaskoczyli gości agresywną, ruchliwą obroną, która przyniosła sporo przechwytów. Punkty po szybkim przejściu z obrony do ataku (transition offense) zdobywali Borzemski, Murzacz i Myślak właśnie. Takiego Górnika Wałbrzych chcemy oglądać częściej.

Pierwsza piątka: (o Myślaku już pisałem, czas na pozostałą czwórkę)

H. Murzacz – w meczu z Gorzowem notorycznie pudłował spod kosza i choć tym razem zaliczył kilka boiskowych wpadek, to świetnie kończył kontrataki, trafił dwa razy za trzy (raz piłka wykręciła się z obręczy) co nie zdarzyło mu się bardzo dawno. Podobnie jak we wtorek w meczu juniorów starszych z Nysą Kłodzko (25 pkt), tak i teraz był najlepszym strzelcem Górnika. 24 pkt z Zastalem.

A. Stochmiałek – kapitan utrzymuje równą, wysoką formę. Pomijając mecz ze Spartakusem, jest niezawodny. Na naszego „Kefo” trzeba chuchać i dmuchać, bo w razie jego urazu (o kontuzji nawet nie wspominam) będziemy bezbronni pod koszem.

M. Fedoruk – słaby występ. Parokrotnie fatalnie spudłował po podkoszowych manewrach. Na plus jedynie jego punkty spod kosza po dograniu Myślaka. Niczym nie zachwycił i po solidnym meczu ze Śląskiem na otwarcie sezonu, gdy zdobył 10 pkt, wciąż czekamy na aż zaskoczy. 5 pkt.

S. Buczyniak -  krótszy występ niż zwykle (pewnie poprosił o to trenera, bo nie chciał krzywdzić zespołu w którym zaczynał karierę i grał przez długie lata). Pomimo krótszego występu, swoje z dystansu trafił. 6 pkt.

Rezerwowi:

K. Wieczorek - zmienił Fedoruka i od razu umiejętnie ustawiał się pod koszem, gdzie dogrywał do niego po minięciu Myślak. Nie przejął meczu jak ostatnio, ale był efektywny w ataku. Mógł grać dłużej, ale miał problemy z faulami. 8 pkt.

M. Borzemski - dobry mecz człowieka-orkiestry w naszym klubie. Trafił raz z dystansu, bardzo ambitnie walczył w obronie, wymuszał faule, gdy wchodził pod kosz w szybkim ataku. 7 pkt.

S. Narnicki - dobry obrońca, mistrz wymuszania fauli ofensywnych. Szkoda jedynie, że zatracił gdzieś skuteczność z dystansu. 2 pkt.

Marcin Ciuruś - ponownie dostał od coacha końcówkę meczu, a Sławek Buczyniak oddawał mu piłkę do rozegrania. Raz miał pozycję do rzutu ale wolał zagrać kombinacyjnie, gdy po wejściu w "pomalowane" odgrywał do Fedoruka. Asysty jednak nie było, bo ten ostatni spudłował spod kosza. 0 pkt.

D. Kondratowicz - wszedł na ostatnie 1,5 minuty razem z Ciurusiem. Nie powąchał gry. 0 pkt.


Śpiączka biało-niebieskich z początku sezonu jest trochę jak kula u nogi, której nie możemy się niestety pozbyć. Liczy się jednak to, że nasi wyciągnęli wnioski z sześciomeczowego falstartu.

 Na koniec optymistycznie, czyli ulubiona piosenka kibiców Górnika (no... może nie wszystkich):




czwartek, 13 grudnia 2012

Byle do weekendu

W ogólnokrajowych wiadomościach znowu głośno o Wałbrzychu. Głośno w negatywnym sensie, rzecz jasna. Tym razem reporterów do naszego miasta przyciągnęła kontrowersyjna ustawa rady miasta o skróceniu godzin otwarcia lokali wyposażonych w alkohol. W mieście słyszy się, że rada miasta jak zwykle nie dała rady, czy też zabrakło kogoś, kto był tej dobrej rady udzielił. Jakby tego było mało, komunikacja miejska każe na siebie czekać na mrozie zdecydowanie dłużej niż jest przewidziane w rozkładzie jazdy (oczywiście, o ile ten nie jest jeszcze zerwany).

Przyzwyczajamy się powoli do tego, że Wałbrzych trafia do mediów jedynie w negatywnych kontekstach: korupcji wyborczej (polskie Palermo), biedaszybów, czy braku miejskiego szaletu (zastąpiony przez radnego Nowaka przenośnym nocnikiem).

A teraz coś pozytywnego. Koszykówka !!! Znana jako element zastępczy dla wysokoprocentowych trunków, sprawiających krótkotrwałą amnezję na wszelkiego rodzaju afery. W weekend na parkiet wyjdą kadeci, młodzicy i trzecioligowcy. Jeszcze do niedawna i koszykówka sprawiała, że było nam nie do śmiechu. Po sześciu ciosach na otwarcie, biało-niebiescy wyraźnie się otrząsnęli, wygrywając trzy ostatnie pojedynki. Górnicy podnieśli się z knockdownu, ale do pełnej satysfakcji - co pokazało pierwsze 15 minut meczu z Gorzowem - jeszcze daleko. Kibice są nienasyceni i czekają na czwartą wygraną w sezonie.

Załóżmy biało-niebieski szal, ponownie tłumnie odwiedźmy halę (co w III lidze - po awansie Legii - się raczej nie zdarza !) i zapomnijmy o tych smutnych obrazach prosto z TVN-u, gdzie Wałbrzych gra rolę zagłębia monopolowego, które - przez nową ustawę - ma podobno chylić się ku upadkowi.

Niedziela. Godz 17. OSiR. Górnik - Zastal.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Co by było gdyby...

(3-6) Górnik Wałbrzych - (3-6) GKK Gorzów Wlkp. 85:70

zdj. walbrzyszek.com
Odetchnęliśmy. Biało-Niebiescy wygrali trzeci mecz z rzędu, ale dopiero pierwszy przed własną publicznością. Gdyby ktoś przed sezonem powiedział, że na premierowe zwycięstwo u siebie będziemy czekać aż do końca pierwszej rundy rozgrywek, zostałby uznany za niespełna rozumu. A jednak. 

Parę kwestii do poruszenia:

Półtora kwarty do wycięcia. Gdyby ten mecz był programem telewizyjnym nagrywanym nie "na żywo", całą pierwszą kwartę oraz połowę drugiej należałoby wyciąć. Nasi grali koszmarnie - pudła spod kosza, wolno przesuwająca się obrona strefowa, statyczna gra w ataku (Dawid z Klubu Kibica wspomniał nawet o "chodzonym" sposobie gry. Cóż, klimat studniówkowy się zbliża, więc i o polonezie biało-niebiescy przypomnieli kibicom). Trzy niecelne rzuty spod samego kosza w ciągu 5 sekund przelały czarę goryczy. Dopiero wejście Kacpra Wieczorka odmieniło grę.

Doping. W meczu z Gorzowem doping był chyba gorszy niż gra naszego zespołu (a ta wcale nie była fantastyczna). Coś niedobrego się z nami dzieje - starzejemy się, brakuje nam werwy, sił witalnych, a okrzyki padają wyjątkowo nierówno. Do tego naszych dwóch młynowych próżno szukało symbiozy w trakcie spotkania. Poszukując niejako drugiego kibicowskiego życia, doping oddaliśmy w struny głosowe (?) 10-letniego Daniela, który poradził sobie świetnie.

Ławka. Nie wiem czy zauważyliście, ale reakcje trenera Chlebdy przy ławce były naprawdę bardzo dobre. Gdy gracze gości raz za razem trafiali z dystansu, nasi obronę "każdy swego" zamieniali na strefę. Ktoś powie, że to ruch odwrotny do logicznego w przypadku rzutów z dystansu, ale zawsze liczy się próba czegoś innego w obronie. W drugiej połowie dobrze grający rezerwowy Wieczorek wskoczył do wyjściowej piątki, a więc coach nie trzymał się sztywno przedmeczowych założeń. I dobrze. Duży plus dla trenera za postawienie na Ciurusia.

Gazetka. W gazetce rozdawanej przed meczem mały błąd - Spartakus legitymował się w dzień druku bilansem 7-2, a nie 6-3 jak podano. Przepraszamy.

A teraz powrót do old schoolu, czyli do opisu poczynań poszczególnych graczy. Nie robiłem tego od czasu spadku z I ligi, ale dziś nabrała mnie na to ochota.

Pierwsza piątka:

S. Buczyniak -  frustrował się przy linii do trenera narzekając, że "wszyscy śpią" w ataku. Było w tym wiele racji. Sławek zaliczał świetne wejścia pod kosz, ale też i takie, gdzie nie dociągnął rzutu. Celne "trójki" wystąpiły razem z wieloma pudłami. Z drugiej strony nasz rozgrywający miał kilka dobrych przechwytów i asyst. 19 pkt na jego koncie, czego aż tak nie było widać.

M. Myślak - proste straty przeplatał dobrymi podaniami. Szczególnie świetnie podawał do Wieczorka pomiędzy kilkoma obrońcami. Raz bardzo dobrze przeczytał obronę i po dwutakcie trafił spod kosza. Znowu jednak brakowało trochę jego punktów. 6 pkt.

A. Stochmiałek - kapitan grał swoje. Nie zawiódł. Zbierał, trafiał. 18 pkt.

M. Fedoruk - zawodnik rodem z Żar miewał przebłyski dobrych zagrań (fajna akcja 2 plus 1). Niestety zdarzało się też, że nie trafiał spod kosza. "Fedor" wolno przemieszczał się po boisku, za co dostał ogromną burę od trenera przy ławce. 6 pkt.

H. Murzacz - nie trafił bodajże pierwszych czterech rzutów spod samego kosza, z czego trzy były w dość prostej sytuacji. Gdy opuścił parkiet, gra całego zespołu się poprawiła. Później nieco lepszy, chociaż dużą część drugiej połowy przesiedział na ławce. 8 pkt.

Rezerwowi:

K. Wieczorek - najlepszy w naszym zespole. Niby nie pokazał nic spektakularnego, ale przynajmniej trafiał perfekcyjnie spod kosza, co nie było tego dnia takie oczywiste w Górniku. Do swojej gry w ataku dorzucił kilka naprawdę świetnych zbiórek na zarówno atakowanej jak i bronionej tablicy. To jego wejście w drugiej kwarcie zakończyło fatalny okres gry biało-niebieskich. 20 pkt.

S. Narnicki - bardzo pożyteczny w obronie - wymusił dwa faule ofensywne. W ataku kapitalnie dogrywał za plecami do Fedoruka, ale ten spudłował spod kosza. Szkoda jedynie trzech nietrafionych "trójek". 2 pkt.

M. Borzemski - gracz/wiceprezes/trener juniorów głośno pobudzał momentami przysypiającą ławkę rezerwowych. Nie grał długo, więc nic spektakularnego nie zdążył zademonstrować. Jak większości biało-niebieskich w tym meczu, i jemu zdarzyło się pudło spod kosza.

D. Kondratowicz - w rotacji pojawił się bardzo szybko - przed zarówno Narnickim jak i Wieczorkiem. Jego zmiana jednak nic nie wniosła. Oddał jeden rzut, który nie doleciał nawet do obręczy, ocierając się jedynie o siatkę. Zaraz po tym zagraniu usiadł na ławce by się z niej już nie podnieść. 0 pkt.

S. Jaskólski - najmłodszy obok Ciurusia w składzie (obaj rocznik 1995). Swoim występem na kolana nie powalił, ale nie grał długo. 0 pkt.

Marcin Ciuruś - jeden z "braci ksero". Spiker mówił, że to jego debiut w III lidze, ale już w zeszłym sezonie ten 17-latek pojawiał się na krótkie chwile na boisku. Jego 2,5 minuty w końcówce powinny przekonać trenera, że warto na niego stawiać. Najpierw trafił z półdystansu z wyskoku, a zaraz później wykończył kontratak po przechwycie. W obronie co prawda popełnił błąd, po którym rywal zaliczył akcję 2 plus 1, ale sądząc po jego pozycji obronnej, liczył na pomoc kolegi pod koszem. Krótki, lecz elektryzujący występ tego rozgrywającego. 4 pkt.

Na koniec pozostaje się zastanowić, co by było gdyby gorzowianie przyjechali w liczniejszym składzie. W siódemkę mecze wygrywa się trudno, tym bardziej jak gra się bez swojego lidera. Teraz możemy jedynie gdybać jakim wynikiem zakończyłby się mecz, gdyby w GKK zagrał Paweł Doberschuetz - jeden z najlepszych strzelców ligi (śr. 16, 9 pkt).

 P.S. Na portalu walbrzyszek.com zgapili tytuł wpisu, który znalazł się na www.gornik.walbrzych.pl. Ale nie złościmy się, bo - rzeczywiście - "trzecia wygrana z rzędu stała się faktem" !!!

czwartek, 6 grudnia 2012

A co ty robiłeś gdy miałeś 15 lat ?

Tym razem muzycznie. Prawdą jest, że na hip-hopie znam się tyle co na geofizyce, z której zadania usiłuje robić mój studiujący geologię współlokator. Z poniższym utworem rozstać się jednak nie mogę. 

Utwór "Początek" wykonuje Paweu - wałbrzyszanin, były już koszykarz Górnika Nowe Miasto i - krótko - naszego Górnika. "Początek" to nieco filozoficzna, nieco refleksyjna, nieco buńczuczna (jak na dobry hip-hop przystało) pieśń. Najciekawsze w tej podziemnej produkcji jest jednak to, że jej autor ma... tylko 15 lat. Zanim rozpoczniecie krytykę, tak przecież normalną dla nas - Polaków, zanim wasz jad zacznie kąsić i mnie (za wrzucenie), i Pawua (za stworzenie), zanim zawiść zamroczy pole widzenia, zadajcie sobie jedno pytanie: "Co ja robiłem gdy miałem 15 lat ?" Ja to pytanie sobie zadałem. I wywnioskowałem, że Pawuowi mam czego zazdrościć.

Posłuchajcie:





poniedziałek, 3 grudnia 2012

Daleka droga. Daniel jest gotowy.

(0-7) Gimbasket Wrocław - (2-6) Górnik Wałbrzych 58:104


Mecz bez historii. Bez spektakularnych zagrań, przełomowych momentów. Ba, zabrakło nawet - co typowe dla meczów Gimbasketu - spikera i muzyki. Zegar 24 sekund zatrzymywał się nie na zerze, ale na 1 sekundzie, a punkty zapisywała dziewczynka około 12-letnia. Za biało-niebieskimi kolejny mecz na peryferiach polskiej koszykówki.

Po drugiej wygranej w sezonie kibice Górnika zaczęli wpadać w przebiegłe sidła hurraoptymizmu. Nikt już nie pamięta, że jeszcze dwa tygodnie temu próbowano słownie spalić na stosie trenera Chlebdę, którego obwołano ojcem kibicowskiej histerii. Dziś pochodnię fani zamieniają na kalkulator, doszukując się matematycznych szans na zajęcie trzeciego miejsca w tabeli, dającego dziką kartę. Kibiców trzeba zrozumieć - nie mają najmniejszej ochoty dalej tkwić w bagnistej, pełnej marazmu III lidze. Lidze, którą wszyscy nienawidzimy, która jest niegodna Górnika Wałbrzych. Wielu fanów widzi już oczyma wyobraźni komplet zwycięstw w ostatnich dziesięciu kolejkach sezonu. Chyba trzeba zwolnić, wziąść zimny prysznic i napić się herbaty z melisą - przed Górnikiem jeszcze daleka droga.

Wydarzeniem meczu nie byli sami zawodnicy, nie byli nawet biało-niebiescy kibice, którzy w sile 10-11 dopingowali swój zespół. W drugiej połowie nasi na dobre odjechali drużynie Roberta Kościuka, a szybko przeskakujące na tablicy świetlnej cyferki po stronie gości straciły kibicowską uwagę (dowód? Po meczu Matti nie znał nawet wyniku). Gwiazdą dnia był 10-letni Daniel, prowadzący wzorowo doping w czwartej kwarcie. Istnieje spore podejrzenie, że w żyłach Daniela, związanego z Górnikiem niemal od kołyski, płynie naprawdę biało-niebieska krew. Prowadzący doping na meczach domowych Płetwa może czuć się zagrożony - nawet pomimo znajomości całego tekstu piosenki "Ona tańczy dla mnie".

Na mecz wybrałem się ze znajomym z akademika. 28-letni Wei Wei to fan koszykówki z Chin, który ma zdjęcia chociażby z naszym Marcinem Gortatem i znanym chińskim koszykarzem Yi Jianlianem. Pochodzi z Xian Tao - mieście wielkości Wrocławia (które w perspektywie ogromnego zaludnienia w Państwie Środka jest jego zdaniem "małym miasteczkiem"...). Mecz mu się podobał, z resztą mi też. Świetnie było spotkać znajomych kibiców, wspólnie pożartować, powspominać wyprawę do Wschowy. Fajnie też było przeżyć to:

 

Następny mecz w Wałbrzychu, z sąsiadem w tabeli - GKK Gorzów Wlkp. (9.12, godz. 17).

czwartek, 29 listopada 2012

Być jak dynastia Qin

 NIEDZIELA, 2.12.2012: Gimbasket Wrocław (0-6) - Górnik Wałbrzych (1-6)


W chwilach wolnych od pisania pracy magisterskiej zaczytuję się w książce opisującej historię Chin. Od momentu gdy liczba moich chińskich znajomych wyraźnie się zwiększyła, zainteresowałem się kulturą Państwa Środka. Stąd ten tytuł.

Jeszcze w 230 r p.n.e państwo Qin (czytaj: sin) było jednym z wielu państw na terenie dzisiejszych Chin. Wtedy właśnie postanowiono w państwie Qin podbić ziemie państwa Han - wschodniego sąsiada. Tak zaczęła się cała seria "przejęć" Qinczyków (?). W 221 r. p.n.e. reprezentanci państwa Qin dotarli do wschodniego wybrzeża (rejon Pekinu), pokonując zamieszkujące nad Żółtą Rzeką państwo Qi i tym samym jednocząc kraj w formie cesarstwa. Szkopuł w tym, że podbój Qi przez Qin był bardzo krwawy: całą pobitą armię Qi oraz jeńców chowano żywcem,a groby kopali dla nich koledzy.

W niedzielę w meczu na dnie III ligi to my jesteśmy faworytem (choć bilans wcale na to aż tak nie wskazuje). Z Gimbasketem jeszcze nie przegraliśmy na tym poziomie rozgrywek. W zeszłym sezonie nasi wygrali pewnie dwa razy: w meczu u siebie wydarzeniem była wizyta prezydenta Szełemeja, a we Wrocławiu gospodarze kończyli mecz w czwórkę (problemy z faulami) na pięciu biało-niebieskich, z czym jeden z naszych był z polecenia trenera Chlebdy niemobilny, stojąc jak słup przy linii środkowej boiska (niezły cyrk).

W sezonie 2012/13 jesteśmy bardzo gościnni u siebie oraz wyjątkowo łagodni na wyjazdach. Bądźmy agresywni jak dynastia Qin, bez litości zdmuchnijmy przeciwnika z powierzchni ziemi. Stać nas na to.Stać na to Sławka Buczyniaka, który rzucił 64 punkty w dwóch ostatnich meczach. Czego dokona teraz?


poniedziałek, 26 listopada 2012

Zapomnijmy o Borewiczu

WSTK II Wschowa (2-5) - Górnik Wałbrzych (1-6) 64:93

Nadeszły trudne czasy dla mistrzów. Malutki klub z niewielkiej Wschowy wystawia rezerwy w III lidze, bo szczebel wyżej gra pierwszy zespół. Górnik Wałbrzych - dwukrotny mistrz Polski- jedzie na spotkanie z rezerwami WSTK bynajmniej nie w roli faworyta. Górnicy wygrywają, a kibice szaleją z radości jakby ten mecz decydował o awansie do II ligi. Takie czasy.


Niezwykle przyjemnie patrzyło się na lica biało-niebieskich po syrenie kończącej mecz. Na twarzach zarówno graczy jak i trenerów widać było radość i ulgę. Nasi wyglądali jakby ktoś ściągnął z ich pleców ogromne i zarazem niezwykle ciężkie kowadło zbudowane z krytyki, wyśmiewań, powątpiewań, konsternacji, gniewu i czystej nienawiści.Górnikom to zwycięstwo było baaaardzo potrzebne. Gdy przybijaliśmy "piątki" z naszą ekipą, trener Chlebda powtarzał do nas: "Ruszyło!", a Paweł Maryniak dodał: "Zaczynamy passę zwycięstw." W wałbrzyszan wlał się optymizm, którego nie widziano od początku sezonu.

Pełni optymizmu za to byliśmy my - kibice, wybierając się do Wschowy na mecz. Nie jesteśmy jednak nieskazitelni, bo po sześciu porażkach i nam puszczały nerwy. Czy to z trybun, czy z pozycji biurka przy komputerze zawodnicy nie raz byli bombardowani niecenzuralnymi określeniami. I my, jako fani biało-niebieskiego kramu, musieliśmy zrewidować swoje uczucia. I my nie radziliśmy sobie z parkietową bezsilnością Górnika. We Wschowej na szczęście tej bezsilności było jakby mniej - w końcu z dystansu przełamał się Mateusz Myślak (2x3, 10 pkt), po kontuzji udanie do składu powrócił nowy-stary biało-niebieski Maciej Łabiak (13 pkt), który usłyszał nawet w swoim kierunku głośne "Łabi. Łabi !!!" Obaj z resztą podziękowali nam za wsparcie po spotkaniu tak jak pozostali.

Jednak kto wie, jakby wyglądał ten mecz, gdyby nie eksplozja skuteczności Sławka Buczyniaka. Bez jego aż 40 pkt nie byłoby mowy o końcowym sukcesie. Sławek jak natchniony trafiał z dystansu, był niczym maszyna. W meczu z WSTK Buczyniak zaprezentował to wyobrażenie o sobie, które siedziało w głowie kibiców od momentu, gdy stało się jasne o powrocie tego rozgrywającego do Wałbrzycha. Sławek zapewniał nas, że wszystko idzie w dobrą stronę, że od meczu z Zastalem (porażka 78:86) widać sporą zmianę w grze Górnika. Jakby tego było mało Buczyniak jasno "określił się" na przyszłość stwierdzając, że "nigdzie się nie wybiera" i że w Wałbrzychu zakotwiczy dłużej niż na jeden sezon. Co tu dużo mówić, na Sławka liczymy najbardziej.

Pesymiści wieszczyli siódmą z rzędu porażkę, przywołując legendarny serial PRL "07 Zgłoś Się". Miało być prześmiewczo, ale wielu kibiców takie żarty w ogóle nie bawiły. Co prawda jedno zwycięstwo na pewno nie pozwoli odzyskać pełnego zaufania kibiców, ale "borewiczowska kpina" na pewno idzie w zapomnienie.

czwartek, 22 listopada 2012

Widzę ciemność

Zastal Zielona Góra (3-3) - Górnik Wałbrzych (0-6) 86:78

Czarna seria trwa w najlepsze. Porażka goni porażkę w tempie błyskawicznym, a jad, gniew i ogólnie złość przelewa się w komentarzach na oficjalnej stronie klubu. Właściwie cóż więcej pisać - przegrywamy z kolejnym bardzo młodym zespołem, rezerwami występującego w ekstraklasie Stelmetu. W Zielonej Górze koszykówka kwitnie, u nas niestety gnije coraz bardziej, a swąd coraz mocniej daje po nozdrzach. Tak na marginesie - nasi grają w lśniących, nowiusieńkich strojach, a ekipy młodzieżowe Stelmetu w bardzo już wysłużonych granatowo-pomarańczowych trykotach, których zaczyna z resztą brakować (widziałem ostatnio taki mecz gdzie juniorzy Zastalu mieli spodenki nie do pary oraz część koszulek - Stelemt wyraźnie nie dba o swoje rezerwy).

Przypomina mi się scena z kultowej "Seksmisji":


Widzę ciemność. Brak światełka w tunelu.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Koszmar na jawie

Górnik Wałbrzych (0-5) - WKK II Wrocław (4-2) 58:78



Radek jest postawnym mężczyzną. Lekko po 40-stce, w okularach i ledwie zauważalnymi "pekaesami". Jest integralną częścią "młynu" od dawna, dłużej ode mnie. Trudno bez niego wyobrazić sobie nasz zeszłoroczny wyjazd do Opalenicy, gdy to wspieraliśmy dopingiem młodzików Górnika w ich marszu po 4. miejsce w Polsce. Radek,  w środowisku lepiej znany pod pseudonimem (ściśle zastrzeżone !), na mecze Górnika dojeżdża z Wołowa, czyli pokonuje ok. 100 km w jedną stronę. Jest z Górnikiem na dobre i na złe, w zeszłym roku objechał większość wyjazdowych spotkań. Porażki biało-niebieskich bolą chyba najbardziej takich kibiców, którzy dla ukochanej drużyny przyjeżdżają z innego miasta.

Z resztą po niedzielnej porażce trudno dopatrywać pozytywów. Kibice utonęli już na dobre we własnych łzach, lamentując z powodu upadku biało-niebieskich na dno. Miesięczna przerwa w rozgrywkach miała dać naszym koszykarzom czas na przegrupowanie sił, wyciągnięcie wniosków. Krótko mówiąc - mieliśmy odbić się od dna. Stało się inaczej - na tym dnie, zamiast się z niego odbić, postanowiliśmy usiąść, wyciągnąć kanapki, zadomowić się. Trzeci mecz z rzędu NIE JESTEŚMY W STANIE ZDOBYĆ CHOĆBY 60 PUNKTÓW W MECZU. Nie świadczy to o Górniku najlepiej.

W pierwszej połowie trzymaliśmy się młodzieży z Wrocławia blisko tylko dzięki niezawodnemu Adrianowi Stochmiałkowi.Gdy w drugiej części WKK postanowiło zneutralizować naszego kapitana przez podwojenie, biało-niebiescy stanęli. Ostatnią kwartę moi koledzy z "młynu" wypełnili wulgaryzmami w stronę graczy, a ja chowałem głowę to w dłoniach, to w koszulce. Każdy na swój sposób demonstrował sprzeciw wobec kompletnej bezradności Górników na parkiecie.

Nie zabrakło głosów, że nasi nie walczyli do końca. Że zabrakło ambicji, że nasi za przeproszeniem "lecieli w ch**a" z kibicami. Jakby na zaprzeczenie tych słów, po meczu za końcowy wynik przepraszał mnie nawet dogłębnie wstrząśnięty Kacper Wieczorek. Moim zdaniem zabrakło nie ambicji, ale umiejętności, pomysłu. Uważam się za człowieka wręcz psychopatycznie zakochanego w koszykówce, ale nawet ja nie mogłem w to niedzielne popołudnie patrzeć na strasznie siermiężną, niestrawną, fatalną dla oka grę wałbrzyszan. W niemal każdej akcji waliliśmy głową we wrocławski mur, indywidualizm niczym plaga dopadł nasz zespół. Twarz raz po raz krzywiła mi się gdy oglądałem kolejne straty Górników. Stojący obok mnie Krzysiek podsumował postawę naszych krótko: "Ale nędza."


Kto był faworytem tego spotkania? Czy aby nie zespół gości? Popatrzmy na to z perspektywy dla wielu kibiców niewyraźnej.

Zdarzało się, że trener Chlebda - ku ciesze kibiców - wystawiał do akcji nawet po trzech biało-niebieskich młodzieżowców (wychowankowie Górnika Maryniak i Murzacz plus sprowadzony Wieczorek) przeciwko plejadzie wrocławskich młodzieżowców, którzy w tychże rozgrywkach młodzieżowych wielokrotnie ogrywali naszych różnicą średnio 30 punktów (Głuchowicz, Zuber, Suchodolski, Józefiak). Ok, my mieliśmy doświadczonych Stochmiałka (dobry mecz) i Buczyniaka (zawiódł) ale w WKK pojawili się chociażby Jarosław Trojan i Aleksander Leńczuk - obaj 19-letni, ale mający za sobą występy w Szkole Mistrzostwa Sportowego we Władysławowie (II liga), gdzie byle kogo nie biorą (trzeba przejść specjalne testy sprawnościowe). Leńczuk (nr 11) w ubiegłym sezonie notował nawet prawie 9 pkt/mecz w II lidze, a nam rzucił w niedzielę 24. W tym zestawieniu nie wyglądamy niestety najlepiej.

A co z trenerami? Z całym szacunkiem dla naszego coacha, ale to szkoleniowiec WKK Tomasz Niedbalski jest bardziej ceniony. Tomasz Niedbalski to jeden z najlepszych polskich trenerów młodego pokolenia pracujący na co dzień z młodzieżą. Pracował w SMS Cetniewo, od 2008 roku przy reprezentacji Polski rocznika 1993, z którą zajmował: 4. miejsce na ME U16 w 2009, 2. miejsce na MŚ U17 w 2010, 7. miejsce na MŚ U19 w 2011 oraz 6. miejsce na MŚ U18 w 2011 roku.

W ciągle trwającej koszmarnej serii porażek wielu z nas zastanawia się, czy na mecze przychodzi dla dobrej koszykówki, czy dla spotkania się z dawno niewidzianymi  znajomymi. Zastanawiamy się czy przychodzimy na mecze ekscytować się grą Górników, czy może w celu pożartowania z wszystkiego naokoło. Ostatnio jednak nawet powodów do żartów zaczyna brakować. Czujemy się jak w sennym koszmarze z tą różnicą, że przeżywamy to wszystko nie w błogiej nieświadomości, a  w realu. Nikt nas nie uszczypnie, nikt nie wybudzi nas ze snu. Koszmar na jawie trwa.



czwartek, 15 listopada 2012

Zdrowo porąbani

KADECI '97: Górnik - WKK 68:73



Szlagier za nami. Pierwsza, wymarzona wygrana w historii nad WKK nie stała się faktem. Górnicy przegrali, pomimo 10 pkt prowadzenia do przerwy oraz 2 pkt prowadzenia na trzy minuty przed końcem. Zabrakło sił, przeszkodziły faule, nie grał kontuzjowany Szmidt. Pomimo tego nasi nie mają się czego wstydzić, potwierdzając swój potencjał.

Ten środowy hit z WKK, pojedynek dwóch niepokonanych drużyn, miał być jak otwarta książka, w której znaleźć można odpowiedzi na wszystkie dręczące kibiców (i działaczy) pytania: Czy naszych kadetów stać na rywalizację z najlepszymi? Czy nasi aby nie zatrzymali się w rozwoju?

Mecz z WKK dał sporo odpowiedzi, ale pozostawił również jedno wielkie, kosmate "co by było gdyby". No właśnie: Co by było gdyby nasi zagrali ze swoim podstawowym podkoszowym Bartkiem Szmidtem? Możliwe, że dowiemy się w rewanżu.

Biało-Niebiescy absolutnie nie zatrzymali się w rozwoju, choć rozwój poszczególnych graczy ma miejsce w różnym tempie. Naszych stać na walkę z najlepszymi w Polsce w roczniku 1997, co jest niezwykle krzepiące. WKK to mistrz Polski tego rocznika, a wałbrzyszanie to też nie ogryzki, bo 4. ekipa wśród koszykarzy urodzonych w 1997 roku. Największy postęp poczynił w ostatnim czasie - i co do tego nie ma większych wątpliwości - Damian Durski, z resztą najlepszy strzelec Górnika w szlagierze z 17 pkt. Durski przebojem wdarł się do pierwszej piątki, trafiając do tego trzy "trójki" w jednym spotkaniu, co mu się wcześniej chyba nie zdarzyło. Mogę być nieobiektywny, ale tą opinię potwierdził znajomy z Klubu Kibica, który widział kadetów chyba po raz pierwszy w akcji.

Pozytywnie zaskoczył także zmiennik Szmidta, Dominik Dargacz. Dominik świetnie zaczął mecz od zbiórek w ataku i punktach spod kosza, gdy obsługiwali go podaniami koledzy. Szkoda, że w drugiej połowie opadł nieco z sił, ale i tak zagrał jeden z lepszych meczów w karierze bez wątpienia. I to z takim rywalem.

WKK podeszło do pojedynku bardzo serio. Na potrzeby tylko tego jednego meczu ściągnięto z juniorów Michała Kapę, będącego katem wałbrzyszan w przeszłości. Tym razem 15-letni członek reprezentacji Polski U-15 niczym nie zachwycił, zaliczał niedoloty z dystansu i pudła z linii rzutów wolnych. Trzeba jednak dodać, że to jego indywidualna akcja na 71:68 i 11 sekund przed końcem dała w praktyce wygraną WKK. Na naszych kadetów i tak musimy chuchać i dmuchać, bo jako jedyni potrafili zerwać z regułą "WKK minus 30", nawiązując z wrocławianami wyrównaną walkę w miejsce gładkich porażek różnicą 30 pkt.


Dużo mówiło się o fatalnej godzinie rozgrywania meczu. Jęki krytyków uciszyły dziewczęce piski, które zgrywały się z okrzykami licznie zgromadzonych kibiców, wspierających dopingiem biało-niebieskich. Nie zabrakło nawet magicznego "Wszyscy wstają, pomagają", które ponownie zawitało do hali wałbrzyskiego OSiR-u. Może i ponownie do hali, ale pierwszy raz na meczu kadetów. Cóż, jesteśmy zdrowo porąbani na punkcie koszykówki. Nie wiem (choć wątpię) ale trudno chyba w kraju znaleźć tylu kibiców na jakimkolwiek meczu kadetów.


Nie byłem nigdy na meczu WKK we Wrocławiu, ale widziałem spotkania Śląska. Hasło "Wrocław Kocha Koszykówkę" blednie przy tym co się dzieje u nas. Tyle.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Między makaronem,a szklanką

14.11.2012: KADECI 97: Górnik - WKK, OSiR, godz. 15:30



Obok laptopa stoi szklanka pełna coca-coli zakupionej w sklepie naprzeciw akademika. W aneksie kuchennym gotuje się makaron, a ja odliczam dni do hitowego meczu kadetów. Niepokonani Górnicy zmierzą się z niepokonanym WKK Wrocław. Taki mecz zawsze wzbudza emocje, nawet gdy na boisko wychodzą ledwie 15-letni koszykarze.

Ten wpis ma za zadanie przypomnieć o tym zbliżającym się wielkimi krokami spotkaniu. Ma także przypomnieć o zmienionej porze rozgrywania tego meczu...

No właśnie... godz 15:30 w środę to niewątpliwie termin niewygodny, podnoszący kibicom ciśnienie. Niestety, nic z tym nie dało się podobno zrobić. Obie wałbrzyskie hale są obłożone wielkimi lokalnymi wydarzeniami jak pojedynki emerytowanych pingpongistów, koszykarskie wirtuozerie panów z brzuszkiem z ligi amatorskiej oraz inne występy siatkarzy, piłkarzy halowych, szachistów, kręglarzy, karciarzy, cinkciarzy czy co tam jeszcze przyjdzie wam na myśl. W OSiRze i "Teatralnej" cała ta trupa za swoją aktywność płaci i ani myśli oddać swojej godziny siódmymi potami wciśniętej w grafik. Bo "po robocie" trzeba przecież się poruszać. W tym obłożeniu hal jest trochę prawdy, pamiętam jak sam nie raz z kumplami wynajmowałem "Teatralną"  czy też OSiR w bardzo atrakcyjnych - jak jest się cierpiącym na bezsenność psychopatą - porach (sobota na 8:00 rano, niedziela na 22). Powstanie kompleksu Aqua-Zdrój bardzo by ten sportowy Wałbrzych odciążyło, ale niestety prawie pewne jest zamknięcie jednej z już istniejących hal w momencie otwarcie tej nowej, pięknej, dużej, futurystycznej.

Wracając do kadetów - podchodzę do tego spotkania z niezwykłą ciekawością, bo wciąż nie wiem na ile zespół Pawła Domoradzkiego stać w tym sezonie. Wygrane z miernymi rywalami różnicą średnio 40 punktów mówią tyle, co nic. Co prawda pokonanie na wyjeździe solidnego Śląska moze cieszyć, to tak naprawdę WKK, jako mistrz Polski, zdefiniuje Górnicze cele.

Przy przeciętnej postawie juniorów i młodzików, oraz słabej seniorów, juniorów starszych i kadetów z rocznika 1998 przychodzi pisać nieco więcej o biało-niebieskich 15-latkach. Jest z tym trochę jak z Jerzym Janowiczem, o którym nikt nie słyszał i nikt nie pisał (co zrozumiałe) do momentu odniesienia przez niego sukcesu. "Syndrom Janowicza" można zaobserwować na tym blogu, tyle że w kontekście o zasięgu lokalnym.

Makaron stygnie. Następny wpis już po pojedynku z WKK. A potem w weekend wreszcie, po długiej przerwie, u siebie na pierwsze zwycięstwo będą polować seniorzy Górnika.



piątek, 9 listopada 2012

Zjednoczone Dwa Światy Koszykówki



NBA, USA: Mike Brown to łysawy coach młodego pokolenia. W przeszłości finalista ligi z ekipą z Cleveland oraz asystent kilku od niego starszych trenerów. W sezonie 2012/13 notuje bilans 1-4 z Los Angeles Lakers, faworytem do wygrania ligi, po czym zostaje zwolniony.

III liga, Polska: Arkadiusz Chlebda to jeszcze nie łysiejący (lecz powoli siwiejący) trener młodego pokolenia. W przeszłości ratujący przed spadkiem i uczący młodzież gry w koszykówkę pomiędzy dorosłymi oraz asystent starszych trenerów. W sezonie 2012/13 notuje bilans 0-4 z Górnikiem Wałbrzych, faworytem do wygrania ligi, po czym NIE  zostaje zwolniony.


Wiem, wiem. Słoneczne plaże Malibu naprawdę niewiele łączy z od lat nie funkcjonującymi górniczymi szybami. Trzeba poważnie się wysilić by szereg wysokich palm zestawiać w jednym wpisie z mającymi lata świetności za sobą kamienicami. A jednak robię to. Scalam dwa światy w jednym wpisie.

To niesamowite, ale tegorocznych Lakers sporo łączy z naszym Górnikiem. Presja wyniku, mocny w proporcji do ligi skład, ambitni trenerzy, którzy największe sukcesy mają jeszcze przed sobą. Nawet koszmarny start sezonu spaja niejako obie drużyny.

Kto by się jednak spodziewał, że to działacze z LA stracą pierwsi cierpliwość. To oni przecież mają do rozegrania 82 mecze, a nie ... marne 18 jak Górnik. To oni grali bez swojego wizjonera w 4 z 5 spotkań. Z drugiej strony to przecież nie rozpaleni słońcem, dzierżący z dłoni drink z palemką fani Lakers żądali głowy coacha tylko my (nie ja osobiście, piszę ogólnikowo) - fani Górnika - rozpaleni gniewem, w dłoni dzierżący zamiast drinka pochodnię, polowaliśmy na trenera.

Kto miał rację okaże się w przyszłości. Okaże się, czy działacze z LA byli zbyt nerwowi, zbyt pochopni czy może przewidzieli katastrofę przed czasem. Zobaczymy, może to nasz prezes jest pozbawiony zdecydowania, a może za jakiś czas będziemy chwalić jego koszykarski pragmatyzm?


środa, 7 listopada 2012

Czas na zmiany

Po czwartej kolejnej porażce w rozgrywkach kibice Górnika domagali się zmian. Większość żądała głowy trenera. I rzeczywiście do zmian zaczęło w klubie dochodzić, ale to nie trenerowi Chlebdzie podziękowano, a dwóm podkoszowym - Danielowi Iwańskiemu i Łukaszowi Grzywie.

Długa przerwa w rozgrywkach dała działaczom do myślenia. Sprawowana funkcja nakazała prezesowi Murzaczowi spojrzeć w zakamarki pamięci, przywoływać cztery porażki w celu analizy tego, co było złe. Pozostaje współczuć prezesowi, bo nikt z nas chyba nie chciałby wyciągać starych, wciąż mokrych od kibicowskich łez, kartek z górniczego kalendarza

Gigantyczny Grzywa wrócił do Górnika po roku. Wcześniej w I lidze oglądaliśmy jego problemy z motoryką, atletyzmem, kłopoty zdrowotne i te czysto sportowe, gdy nie potrafił umieścić piłki w koszu. Gdy powrócił już do grającego w peryferyjnej lidze Górnika wierzyliśmy, że na tak niskim poziomie rozgrywek będzie jednym z liderów zespołu. Cóż.... liderem nie został, a jego wszelkie problemy wcale nie zostały zamiecione pod trzecioligowy dywan. Wśród kibiców krążyły plotki, że Łukasz nie dokręca kończyn, brakuje na smary do nich itd. Do dziś nie wiem, czy żarty wynikały z sympatii do Grzywy, czy... wręcz przeciwnie. Ja się z tych historii śmiałem, z czystej sympatii do już byłego środkowego biało-niebieskich.

"Iwana" dokoptowano razem z całą ferajną z dawnego KK Wałbrzych. To,co go odróżniało od reszty byłych graczy KK to mniejsze związki z Wałbrzychem, a większe z Jaworem. Na boisku wyróżniał się bardziej długimi getrami i łysiną niż spektakularnymi zagraniami. W zeszłym roku dał się nam we znaki w derbach, gdy jego 24 punkty kazały nam zapomnieć o zwycięstwie.


W tym sezonie obaj panowie zagrali po jednym dobrym meczu: Grzywa miał 15 pkt w Kątach Wrocławskich, "Iwan" 15 z Siechnicami u siebie. Poza tym bez szału - z resztą jak cały zespół. Dziś pozostaje nam się zastanawiać dlaczego w Górniku ich już nie zobaczymy i jak bardzo na ich zwolnieniu zaważył fakt pochodzenia z miasta innego niż Wałbrzych. Działacze (a konkretnie prezes) postanowili trzymać się opcji lokalnej i stawiać na synów naszej ziemi.


Jak teraz wyglądamy kadrowo pod koszem? Nie jest wesoło. Kapitan Stochmiałek. Młody Fedoruk. Kontuzjowany od zawsze od dłuższego czasu Adranowicz. Wielkiego wyboru nie ma i czas pokaże jak to wszystko będzie wyglądać.

Tymczasem Kuba Kołodziej wraca do treningów. Kuba to wg. mnie brakujący element górniczej układanki: ruchliwy obrońca, bardzo dobry rzut z dystansu, półdystansu, dobra motoryka - takiego go pamiętamy z KK Wałbrzych i takiego pragniemy go ujrzeć ponownie. 

Czekamy co się jeszcze wydarzy. Jak to mówią: sytuacja jest dynamiczna. Do 15 listopada, czyli meczu na wyjeździe z Zastalem Zielona Góra pozostało trochę czasu.

poniedziałek, 5 listopada 2012

1994/95

Na portalu YouTube pojawiły się filmy z meczami naszych koszykarzy. Filmiki nie byle jakie, bo zabierające nas w podróż w czasie aż do sezonu 1994/95 !

Dla wielu kibiców - w tym dla mnie - są to filmy wyjątkowo historyczne. Dziś jakże trudno sobie wyobrazić biało-niebieskich grających w... czerwonych strojach. Nieprawdopodobną historią są też występy Górnika nie jako Górnika, ale jako Śnieżka Aspro Świebodzice. Dramatyczna sytuacja finansowa popchnęła działaczy w ciemną puszczę niepamięci o tradycji naszego zespołu.

Sezon 1994/95 w wykonaniu niejakiej Śnieżki pamiętam z wycinków z gazet mojego starszego brata, który owe wycinki wklejał później do zeszytu. Pamiętam też, że gwiazdą tamtego zespołu był Daniel Puchalski, który później zasłynął wygraniem TVN-owskiej "Ekspedycji" (2001 rok) oraz startem w wyborach samorządowych w Przemyślu.

Nasi zakończyli sezon na 4. miejscu w ekstraklasie by po sezonie z powodu - a jakże - finansowej zapaści wylądować ponownie na peryferiach polskiego basketu.

Wśród filmów na YouTube można obejrzeć m.in. mecz ze Stalą Stalowa Wola, który swego czasu (2006 rok) był w sprzedaży przed meczami z okazji 60-lecia naszego klubu.

OSiR wypełniony po brzegi, wałbrzyski zespół wygrywający z najlepszymi w Polsce. Surrealizm jak się patrzy.

piątek, 2 listopada 2012

Powtórka z rozrywki

 KADECI: GÓRNIK - WKK, środa, 14 listopada, godz. 16:30, pl. Teatralny



13 marca 2011 był chłodnym, acz słonecznym dniem. Dzień wcześniej pierwszoligowy Górnik Wałbrzych, po legendarnym "meczu z taczką" utonął na dobre w kibicowskich łzach. Zespół spadł z ligi, a fani nie byli wcale pewni, że biało-niebiescy w ogóle jeszcze w jakiejś lidze zagrają. Nastroje były fatalne. Dlatego też dobrze spisujący się w rozgrywkach młodzicy byli jak promyk nadziei w wyjątkowo pochmurnym dla górniczego basketu okresie beznadziei. Kibice wyszli z założenia, że w młodych jest nadzieja, dlatego też wsparli biało-niebieskich głośnym dopingiem. Bo Górnik to Górnik - nieważne w jakiej gra lidze i jaki numer buta nosi. Młodzicy przegrali po niezwykle emocjonującym (a co za tym idzie - fascynującym) widowisku i dogrywce z późniejszym mistrzem Polski WKK Wrocław 63:64, ale sezon zakończyli na sensacyjnym (co później zgodnie sami potwierdzili) 4. miejscu w Polsce ! 13 marca wałbrzyszanie po raz pierwszy dowiedzieli się o utalentowanym roczniku 1997. W jeden weekend umarli seniorzy i narodzili się młodzicy.

Rok i osiem miesięcy oraz kilkanaście centymetrów później (ale oni urośli !!) młodzicy przeistoczyli się w kadetów i ponownie zapraszają do hali kibiców w momencie niezwykle trudnym dla pierwszej drużyny. Tak jak rok i osiem miesięcy temu Górnicy są na dnie ligowej tabeli - tym razem jednak nie w I, a w III lidze. Taczkę tym razem zastąpiła mizeria boiskowa, bo tak należy określić cztery porażki w czterech meczach, za każdym razem będąc w roli faworyta. 

Nasza młodzież z rocznika 97 za to jest niepokonana i już ostrzy sobie zęby na WKK Wrocław, z którym pragnie w końcu wygrać. Nikogo nie zadowoli porażka - nawet po dogrywce. Kadeci nie trafili jeszcze co prawda na godnego rywala w tym sezonie, ale już wcześniej potwierdzali, że stać ich na wiele. WKK będzie poważnym testem dla biało-niebieskich, testem który pokaże czy bliżej nam dziś do strefy medalowej, czy do pojedynczych triumfów w obrębie województwa.

Oby fakt rozgrywania meczu tym razem w środku tygodnia, a nie w weekend nie odstraszył publiczności . Oby wynik tym razem był inny niż rok i osiem miesięcy temu.

Jesteśmy świadkami powtórki z rozrywki. Przy niemocy seniorów serca kibiców postarają się ponownie skraść chłopaki z rocznika 1997.


poniedziałek, 29 października 2012

W pieczarze wroga



Spartakus Jelenia Góra (4-1) – Górnik Wałbrzych (0-4) 70:59

Przegrywając czwarty mecz z rzędu w rozgrywkach, biało-niebiescy stracili szansę na wygrzebanie się z ruchomych piasków, ciągnących naszych w dół. No właśnie? Czy da się niżej „zejść”? Chyba już nie. Zamykamy tabelę w najniższej klasie rozgrywkowej w kraju, rzucając w obu ostatnich meczach jedynie po 59 pkt (!!!!!!). Kibice już z widłami i pochodniami w dłoniach ścigają trenera Chlebdę, myląc go z zielonym ogrem, którego to najlepiej skrócić o głowę. Nie byłem na meczu Jeleniej Górze z czego akurat się cieszę, bo do każdego spotkania wałbrzyszan podchodzę bardzo emocjonalnie. Już po pojedynku z Siechnicami chowałem głowę w dłoniach, będąc blisko łez. Nie wiem czy wytrzymałbym kolejne upokorzenie. Bo porażkę z zespołem złożonym z panów z brzuszkami i w dodatku bez kibiców trzeba nazwać upkorzeniem.

Ale dziś nie o tym.

Studiując we Wrocławiu mam możliwość zaglądania do pieczary naszego największego wroga. Korzystam z niebywałej możliwości szpiegowania rywala oraz podglądania organizacji zespołu pierwszoligowego Śląska. Spotkanie WKS-u dało mi też okazję do pewnych przemyśleń.

Ale od początku.

W niedzielę Śląsk Wrocław pokonał (zmiażdżył) SKK Siedlce 84:35 !!! (tak, 35). Siedlczanom nie pomógł doskonale znany w Wałbrzychu Adrian Czerwonka (to ten pan, który był jednym z głównych autorów naszego awansu do ekstraklasy w 2007 roku, to on fruwał wtedy nad obręczami, wprawiając kibiców w zachwyt). W ogóle zespół z Siedlec to nie byle ogryzki, bo w składzie znajduje się parę nazwisk doskonale znanych w polskim światku koszykarskim (Basiński, Kulikowski, Chodkiewicz). Napakowany graczami z doświadczeniem ekstraklasowym Śląsk rozniósł rywala, pomimo że w spotkaniu nie wystąpił lider wrocławian Paweł Kikowski.

Poniżej punkty Czerwonki oraz występ Cheerleaders Wrocław w przerwie pomiędzy pierwszą, a drugą kwartą.









Pieczara wrocławian, w regionie znana jako „Kosynierka”, była już na blogu opisywana. Przestarzała niczym nasza „Teatralna” (choć nieco większa) straszy pustymi siedziskami na meczach młodzieży. Co innego na pojedynkach pierwszoligowego Śląska, gdy wypełniona prezentuje się ciekawie, a sama trybuna (choć z niewygodnymi siedziskami) jest świetnie wyprofilowana, dając kibicom bardzo dobry widok na parkiet (piszę z perspektywy siedzenia na środku, w ósmym rzędzie). Na minus to numerowane miejsca na bilecie (rzadkość jak na I ligę), które i tak chyba nie miały znaczenia (moje miejsce z biletu było zajęte). Największa wada obiektu to jednak oczywiście przypominające o komunistycznym rodowodzie filary, podtrzymujące dach. Najbardziej imponuje rzecz jasna logo klubu na środku boiska oraz wielkie postery na ścianach, upamiętniające legendy klubu tj. m.in. Mirosława Łopatkę, Raimondsa Miglinieksa, Dariusza Zeliga, Adama Wójcika, Macieja Zielińskiego, Dominika Tomczyka, czy Lynna Greera i Joe McNaulla.

Parę zdjęć z meczu:




 
Sama organizacja meczu mogła się podobać. Kilkanaście cheerleaderek uprzyjemniało przerwy, a doping (śląskie przyśpiewki… bleee) zagrzewał koszykarzy do boju. Co ciekawe, liczba kibiców na meczu była porównywalna do liczby fanów na naszych meczach. Najbardziej szokująca jest jednak liczba kibiców w tzw. „młynie”, która nie przekracza 25-30 osób. Można więc śmiało założyć, że trzecioligowy Górnik kibicowsko pierwszoligowemu Śląskowi nie ustępuje. Poza tym wydaje mi się, że to biało-niebiescy sympatycy basketu są głośniejsi. Utwierdziłem się po raz kolejny w przekonaniu, że hasło „Wrocław Kocha Koszykówkę” jest nieco na wyrost.

A na koniec taka myśl porównująca obie ekipy, bo okazuje się że mamy z WKS-em więcej wspólnego niż nam się wydaje. Obie ekipy grają bowiem w swoich ligach pod presją awansu. Obie drużyny mają wyjątkowo mocne składy jak na swoje ligi. Obie przyciągają na mecze mnóstwo kibiców. Jaka jest różnica? Śląsk prowadzi w rozgrywkach I ligi, a my…. a my zamykamy tabelę III ligi, czekając już miesiąc na pierwszą wygraną w sezonie.


czwartek, 25 października 2012

Między Tarnobrzegiem, a Wałbrzychem, czyli między siarką, a węglem ? Niekoniecznie.

Od sezonu 2012/13 gramy pod nową oficjalną nazwą: Górnik Invest-Park Trans Wałbrzych. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, znalazło się wiele głosów sprzeciwu na sponsorską ingerencję w nazwę klubu. Są jednak w naszym kraju zespoły, których korzenie działacze wyrywali bez chwili zwątpienia.


Oglądając przed tygodniem ligowy mecz w TBL pomiędzy Jeziorem Tarnobrzeg a Turowem Zgorzelec przypomniały mi się moje rozmyślania dotyczące nazwy klubu z Tarnobrzegu. Co u licha stało się z członem "Siarka" ? Jeszcze przed rokiem oglądaliśmy w akcji Siarkę Jezioro Tarnobrzeg. Dziś w Tarnobrzegu "Siarka" to jedynie regularnie powtarzany przez fanów okrzyk. I nie chodzi tylko o ekipę koszykarską.

stare logo Siarki

Nowa nazwa (zespół gra jako Jezioro Tarnobrzeg, które do gry wystawia jednak spółka akcyjna KKS Siarka, dla porównania spółka ARKA wystawia do boju Asseco Prokom Gdynię)  zespołu z Podkarpacia nie dawała mi spokoju więc postanowiłem poszperać na jej temat w internecie. Nie wiem czy o tym wiecie, ale kopalnie siarki zostają w mieście stopniowo zasypywane, a wielkie wyrobisko po siarce wypełniono wodą z Wisły, nad którą leży Tarnobrzeg. W takim oto procesie, trwającym raptem 15 lat, w 2010 roku powstało sztuczne Jezioro Tarnobrzeskie, a przy nim plaża. Kopalnie siarki zamykano z powodu ich nierentowności, a w ich miejsce powstała specjalna strefa ekonomiczna (skąd my to znamy hmm ?) oraz wspomniane jezioro.

Ok, ale co ma jezioro do historycznej nazwy koszykarskiego klubu !? Jako, że miasto Tarnobrzeg jest głównym źródłem pieniędzy wpływających do klubu, działacze nie mieli wiele do powiedzenia na temat kształtu koszykówki w mieście. W ratuszu najwyraźniej powiedziano: "Płacimy, więc wymagamy". 

Wymagania włodarzy Tarnobrzega były jednak wygórowane. Wraz z awansem do ekstraklasy w 2010 roku jako KKS Siarka (historyczna ASK Siarka, która rywalizowała z naszym Górnikiem w ekstraklasie w latach 90. upadła w 2002. Wiem, bardzo to wszystko pokręcone) należało przekształcić zespół w spółkę akcyjną, co niestety wiąże się ze zmianą loga (pamiętacie ekstraklasowe logo Górnika z piłką do kosza zamiast górniczych młotów ?). I tak w Tarnobrzegu legendarne logo zastąpiono postacią bohatera insurekcji kościuszkowskiej Bartosza Głowackiego na tle płonącej piłki. Wybór dziwny, bo Głowacki z Tarnobrzegiem wcale nie był związany. W klubie tłumaczono swoją decyzję następująco:

Według Bogusława Jarka wybór postaci Bartosza Głowackiego był prosty. – Nie chcieliśmy po raz kolejny umieszczać w logo herbu Tarnobrzega, chcieliśmy wprowadzić coś nowego. Choć Bartosz Głowacki nie był bezpośrednio związany z Tarnobrzegiem, to jego pomnik, jest znany i rozpoznawany przez każdego mieszkańca naszego miasta –tłumaczy dla NW24 – Propozycji było kilka, ta wydała nam się najlepsza – dodał. (źródło nadwisla24.pl)


nowe logo


O ile osobiście nie mam absolutnie nic przeciwko odświeżaniom logotypów (wiem, jestem odosobniony w tej teorii), to obdarcie zespołu z jego historycznych bar jest decyzją wielce kontrowersyjną. W Tarnobrzegu nie ma już drużyny w kolorach zielonym, żółtym i czarnym. W ich miejsce znalazł się biało-niebiesko-żółty twór. No bo przecież nikomu jezioro nie skojarzy się z kolorem czarnym... Mam wrażenie, że w tarnobrzeskim ratuszu posunęli się ciut za daleko, spalili o jeden most za dużo. Zapomniano o tradycji, traktując zespół koszykówki jedynie jako projekt marketingowy, promujący w całym kraju tarnobrzeskie jezioro. Trzeba przyznać, że skutecznie, czego efektem ten wpis...

Dlatego też nowa nazwa naszego zespołu powinna być przyjęta ze zrozumieniem -  wciąż mamy w niej człon "Górnik", choć z kopalń węgla w naszym mieście zostało tyle, co w Tarnobrzegu z kopalń siarki. A jeżeli myślicie, że u nas to niemożliwe by człon "Górnik" zniknął z nazwy wałbrzyskiej drużyny, odsyłam was do kart historii, gdy to 18 lat temu kibice w hali OSiR-u gromadzili się na meczach... Śnieżki Aspro Świebodzice.

niedziela, 21 października 2012

Kwas, gorycz, spuszczone głowy i nerwowe okrzyki

Górnik Wałbrzych (0-3) - KKS Siechnice (2-2) 59:64


Długo zastanawiałem się co napisać po takim meczu. Po końcowej syrenie usiadłem na siedzisku, chowając głowę w dłoniach. Nie wierzyłem w to, co się stało. Po frustrującym widowisku, powodującym u kibiców niebezpieczny wzrost ciśnienia oraz poszerzenie znajomości kolorowych, nie do końca poprawnych politycznie epitetów, Górnicy wciąż pozostają bez zwycięstwa.

Górnik-Siechnice, zdj. walbrzych24.com


W poprzednim wpisie stawiałem sobie pytania, na które w trakcie meczu z Siechnicami szukałem odpowiedzi:

1. Czy trener Chlebda postawi na szerszą rotację składem, dając szansę młodszym graczom ?

Z górniczej młodzieży, która w zeszłym sezonie sprawiała kibicom wielką radość ostał się w rotacji jedynie Hubert Murzacz. Nasz 18-latek zagrał niezły mecz, a w samej końcówce bardzo ambitnie powalczył o piłkę, która ostatecznie po opuszczeniu boiska trafiła do rywali. Szkoda dwóch pudeł z linii rzutów wolnych w ważnym momencie czwartej kwarty. Element ten szwankował z resztą u wszystkich koszykarzy biało-niebieskich. Sebastian Narnicki zagrał ogony, a szkoda bo dał niezłą zmianę. Cały mecz na ławce przesiedział wywoływany przez fanów na boisko Kacper Wieczorek. Sfrustrowani grą zespołu, pełni negatywnych emocji kibice skandowali "Wpuśćcie młodych !"

2. Jak będzie wyglądać powrót biało-niebieskich do obrony, a raczej czy będzie szybszy niż ostatnio ?

Był szybszy, ale tym razem nie trafialiśmy spod kosza, czy z "osobistych". Rywale punktowali nas celnymi rzutami zza łuku oraz klasowymi zagraniami podkoszowych: tu brylowali Wojciech Suprun oraz były gracz drugoligowego WKK Wrocvław Piotr Bawolski.

3. Kto zatrzyma niezwykle szybkiego i niewygodnego dla obrony rozgrywającego Siechnic, Łukasza Bartnickiego ? 

Siechnice zagrały bardziej poukładany basket. Goście od początku wiedzieli, że to zwrotny i szybki Bartnicki jest rozgrywającym, odpowiadającym za zagrywki i dowodzenie zespołem. W Górniku na zmianę rozgrywali Murzacz, Myślak i Buczyniak. W oczy rzucił się brak podziału ról na boisku i chaos w ataku.

4. Kto wesprze w ataku niezawodnego kapitana Górnika Adriana Stochmiałka ?

Tym razem nasz kapitan nie miał łatwego życia. Bawolski i Suprun zaopiekowali się Arnim, który nie tylko był mało aktywny w ataku, ale także nie dał sygnału do uderzenia, co było normą chociażby w meczu ze Śląskiem.

5. Czy kolana Łukasza Grzywy wytrzymają ? 

Chyba nie wytrzymały, bo Łukasz - po dobrym meczu w Kątach - tym razem zagrał epizod, nie potrafiąc zatrzymać niższych, ale bardziej zwrotnych podkoszowych gości.

6. Czy świetny strzelec z dystansu jakim jest Sławek Buczyniak (magiczne 49 % skuteczności zza łuku w poprzednim sezonie w II lidze !) dostanie więcej miejsca by rzucać ? 

Odpowiedź na to pytanie jest bajecznie proste. Nie, Sławek nie mógł liczyć na kolegów z zespołu. Przykro o tym pisać, ale Buczyniak wielokrotnie uderzał głową w mur, próbując na siłę przedzierać się przez gąszcz obrońców Siechnic. Naszemu zawodnikowi brakowało wsparcia, a przykładem potwierdzającym tą tezę niech będzie decydująca o wyniku meczu akcja: przegrywamy 59:62, do końca ledwie 6 sekund, piłka trafia do Buczyniaka, który tradycyjnie musi rzucać przez ręce rywali. Brak przestrzeni życiowej dla Sławka "udusił" ten mecz.

7.  I wreszcie. Czy uda się ponownie zapełnić po brzegi halę pomimo dwóch początkowych porażek ? 

Udało się, choć wcześniejsze porażki spowodowały nieco mniejszą frekwencję niż na meczu ze Śląskiem. Najwierniejsi na pewno nie zostawią biało-niebieskich samych sobie. Co z resztą ? Trudno powiedzieć, ale tylko 59 zdobytych punktów we własnej hali raczej nie sprawi, że fanów przybędzie. Z drużyną koszykówki jest jak z produktem spożywczym - jeżeli nam nie smakuje, jeżeli czujemy gorycz, niestrawność lub kwas, z takiego produktu rezygnujemy. Mecz z Siechnicami niestety przypominał zajadanie się przestarzałą bułką na  kwaśnym mleku. Zero przyjemności, pozostaje frustracja.

Po meczu rozmawialiśmy ze Sławkiem Buczyniakiem.trenerem Chlebdą oraz wyjątkowo przybitymi Mateuszem Myślakiem i Michałem Borzemskim.

Buczyniak poświęcił nam mnóstwo czasu. Pokazał wielką klasę podchodząc do kibiców i ze zrozumieniem wysłuchując wszystkich pretensji i zarzutów. Sławek przyznał, że nie dziwi go nerwowość kibiców. Gdy fani pytali co się właściwie dzieje z zespołem, z czystą szczerością stwierdził, że nie ma pojęcia.

Trener Chlebda przypomniał jak trudnym zadaniem jest połączenie dwóch klubów, różnych systemów gry i kompletnie różnej mentalności zawodników. Nasz coach wyraził ubolewanie nad faktem łamania zagrywek przez nasz zespół, co często kończyło się tragicznie. Trener jak i gracze są świadomi ogromnej presji, jaka na nich ciąży. Presji, która podejmowała boiskowe decyzje za górniczych koszykarzy.

W strasznym stanie po meczu byli Myślak i Borzemski. Usiedli w kurtkach na schodach przy hali, spuszczając głowy w geście przygnębienia.Obaj potwierdzili wersję Buczyniaka, nie mając pojęcia co się z tym zespołem dzieje. Jako zakręconym na punkcie koszykówki wałbrzyszanom bardzo zależy im by ciągnąć biało-niebieski wózek do przodu. Zwłaszcza Borzemskiemu, będącemu w biało-niebieskim klubie człowiekiem od wszystkiego: wiceprezesem, trenerem juniorów oraz graczem, a w wolnym czasie spikerem oraz człowiekiem odpowiedzialnym za ścieranie plam z parkietu. Obu tym trudniej przełknąć kolejną pigułkę porażki, mając świadomość wygrania tej ligi trzy razy z rzędu - jeszcze w barwach KK/ Górnika Nowe Miasto Wałbrzych. Borzemski wspominał mecze dawnego KK z Kątami Wrocławskimi, które zawsze udawało się pokonać nawet w osłabionym składzie.

Stojąc tak nad naszymi graczami żartowaliśmy o pomyśle wykupienia dzikiej karty w razie braku awansu sportowego. Myślak przyznał otwarcie, że z taką grą jaką obecnie prezentują Górnicy w tej II lidze nie byłoby czego szukać.

Niestety, Mateusz ma wiele racji.



czwartek, 18 października 2012

Kubły zimnej wody i pytania bez odpowiedzi

sobota, 20.10, godz. 18:  Górnik Wałbrzych (0-2) - KKS Siechnice (1-2)


Lodowate strumienie spłynęły na rozgrzane do czerwoności głowy. Początkowy szok związany z niską temperaturą polewanej wody zamienił się w całkiem przyjemne doznanie. Dwunastu rosłych facetów przeszło wyjątkowo chłodny powiew świeżości, pozwalający zapomnieć jeszcze nie tak dawno przeszywającym ich ciała żarze. Piekąca skóra nagle zaczęła drżeć z zimna. Pełna zmiana, 180 stopni.

Przed sobotnim meczem z Siechnicami nieprzypadkowo piszę o lodowatym strumieniach, bo sam Michał Borzemski - człowiek instytucja w Górniku - mówił o kubłach zimnej wody i potrzebie rehabilitacji za dwie niespodziewane porażki na otwarcie sezonu (więcej w programie meczowym rozdawanym przed sobotnim meczem). Sezonu, który ma nas doprowadzić do II ligi. 

Pojedynek z Siechnicami pokaże kibicom, czy dwie potężne dawki lodowatych strumieni wody zaaplikowanej z Wrocławia i Kątów Wrocławskich, przebudziły biało-niebieskich koszykarzy. Kibice wierzą, że woda wypłukała z naszych koszykarzy wszystkie toksyny sprawiające, że to rywale kończyli spotkania z tarczą. 

Sobotni mecz zapowiada się interesująco, bo kibice będą w stanie odpowiedzieć sobie na dręczące ich pytania tj. :

- Czy trener Chlebda postawi na szerszą rotację składem, dając szansę młodszym graczom ?
- Jak będzie wyglądać powrót biało-niebieskich do obrony, a raczej czy będzie szybszy niż ostatnio ?
- Kto zatrzyma niezwykle szybkiego i niewygodnego dla obrony rozgrywającego Siechnic, Łukasza Bartnickiego ? 
- Kto wesprze w ataku niezawodnego kapitana Górnika Adriana Stochmiałka ? 
- Czy kolana Łukasza Grzywy wytrzymają ? 
- Czy świetny strzelec z dystansu jakim jest Sławek Buczyniak (magiczne 49 % skuteczności zza łuku w poprzednim sezonie w II lidze !) dostanie więcej miejsca by rzucać ?
- I wreszcie ? Czy uda się ponownie zapełnić po brzegi halę pomimo dwóch początkowych porażek ? 

Sobota, 20.10, godz. 18, OSiR - obecność obowiązkowa. Czas by biało-niebiescy - zamiast niekończących się powodów do pytań, domysłów i oskarżeń - dali swoim fanom odpowiedzi.


niedziela, 14 października 2012

By ponownie oddychać pełną piersią

Maximus Kąty Wrocławskie - Górnik Wałbrzych 87:68

Niewiele można napisać po takim wyniku. Szok. Niedowierzanie. Dla nas, kibiców biało-niebieskich, wynik z Kątów Wrocławskich jest jak prosta matematyczna pomyłka w obliczeniu.Wynik wydaje się być - jak to mówił zawsze mój tata - wielkim "bykiem", czyli po prostu błędem.Nic z tych rzeczy. To się dzieje naprawdę. Nie ma mowy o pomyłce. Po dwóch kolejkach mamy bilans 0-2 - tak jak w zeszłym roku, z tym że i budżet i kadra każą oczekiwać czegoś więcej.

No właśnie - oczekiwania. Wydaje się, że nasza drużyna nie może po prostu złapać oddechu, egzystując w wyjątkowo ostatnio u nas gęstej kibicowskiej atmosferze. Nikt nie wyobrażał sobie takiego bilansu jeszcze miesiąc temu. O ile porażkę ze Śląskiem przyjęto jako wypadek przy pracy, o tyle klęskę w Kątach za owy wypadek przy pracy uważać już nie można.

Trudno jest nam, kibicom pisać co może być przyczyną porażek. Obserwujemy zespół jedynie z zewnątrz, w większości mamy co najwyżej przeciętne pojęcie o koszykówce. Naszym zadaniem jest wspierać zespół głośnym dopingiem, co nie mam wątpliwości nastąpi w najbliższym meczu u siebie. Jako kibice możemy też pozwolić sobie na porównania do zeszłego sezonu, na cofanie taśmy pamięci.

W zeszłym roku młody zespół Górnika przegrał w Kątach niezwykle pechowo 82:84. Chłopaki walczyli na całego, dawali z siebie wszystko, a Pawła Maryniaka niemal reanimowano za końcową linią boiska.Widziałem tamten mecz, dlatego też wiem na ile stać naszych wychowanków. Nie widziałem za to tegosezonowej porażki, dlatego nie zamierzam wróżyć z fusów i się wymądrzać.

Po drugiej porażce z rzędu jadu i frustracji ze strony kibiców nie powinno zabraknąć. Pojawią się zapewne odkrywcze teorie naprawcze, pozornie genialne rozwiązana taktyczne czy też bezcenne (a w rzeczywistości bezwartościowe) rady fanów biało-niebieskich, wysyłane do trenerów, działaczy i zawodników.

Nie popieram tego rodzaju publicznego fajdania własnego gniazda, ale nie zgodzę się z twierdzeniami, że nic się nie stało. A właśnie, że się stało. Przegraliśmy drugi mecz z rzędu, co mniej więcej oznacza brak wiedzy naszej drużyny, gdzie leży problem.

Kibice widzą problem w trzenerze Chlebdzie, inni w złej budowie kręgosłupa drużyny, jeszcze inni nie mają zielonego pojęcia jak ten mechanizm może zgrzytać.

Według mnie, powinniśmy dać czas drużynie odnaleźć siebie. Pozwolić jej wyciągać wnioski z błędów oraz krytyki. Im szybciej uda się im znaleźć przyczynę bałaganu w grze, tym lepiej. Kibicom pozostaje wierzyć, że już niebawem Górnik złapie drugi oddech, pozostaje wierzyć, że wałbrzyski klub zacznie oddychać pełną piersią.


poniedziałek, 8 października 2012

Koszykarska gorączka i pierwsza bolączka

Górnik Wałbrzych - Śląsk II Wrocław 84:87 po dogr.


Początki sezonu są trudne dla wszystkich. Trudne dla fanatycznych kibiców, którzy starają się wprowadzić nowe rozwiązania, co czasami - z powodu różnych drobnych niedopracowań - nie wychodzi. Niełatwo jest też oczywiście zawodnikom, grającym wreszcie mecz o stawkę.

Ostatni raz spotkanie o ligowe punkty w Wałbrzychu oglądaliśmy - uwaga - 7 marca, czyli równo siedem miesięcy temu. Był to mecz... derbowy pomiędzy Górnikiem a KK Wałbrzych. 

Dziś oba zespoły występują już razem pod jednym szyldem. Podzielone do tej pory środowisko koszykarskie zjednoczyło się, czego efektem były tłumy kibiców w OSiRze. Ostatni raz nadkomplet publiczności wypełniający siedziska, schody oraz pierwszy rząd balkonów oglądaliśmy w koszykarskim Wałbrzychu w 2007 roku - jeszcze przed awansem do ekstraklasy. Autentycznie poczułem nostalgiczny powiew przeszłości, gdy ludzi nie bardzo obchodziło w której lidze gramy. Ważne było, że biało-niebiescy wychodzili na parkiet. Świetnej frekwencji pomogło zapewne zjednoczenie miasta pod jedną, biało-niebieską banderą. Klub z czystym kontem, świeżym startem, ambicjami oraz doskonale rozpoznawalnymi twarzami zadziałał jak magnez na kibiców. Ta oto piosenka chodziła mi po głowie, gdy ujrzałem nadkomplet w hali:


Autentyczna podróż w czasie stała się faktem.

Pierwsze minuty meczu, prowadzimy 16:4, ogłuszający doping niesie górniczych koszykarzy. Wszyscy na trybunach myślami byli już przy kolejnym spotkaniu. Tak miał wyglądać cały sezon. Wałbrzyszanie niczym walce mieli przecież rozjeżdżać wszystkich rywali, a lider zespołu Sławek Buczyniak miał być niezniszczalnym profesorem dla trzecioligowych rywali. Pomyślałem sobie: "Będzie tak jak zakładałem. Wygramy 20-25 pkt.". Cóż... myliłem się bardzo.

Tego niedzielnego wieczoru nadmuchany do granic możliwości balon oczekiwań pękł z wielkim hukiem. Pompowali go wszyscy: działacze, sprowadzając solidnego nawet na I ligę (co dopiero na III) wspomnianego Buczyniaka oraz organizując błyskotliwą prezentację zespołu. Swoje wydechy powietrza dorzucili trenerzy i koszykarze. Zwycięstwa w sparingach z drugoligowcami napawały kibiców wielkim optymizmem. Aż tu nagle... BOOM !!!

Szok, niedowierzanie. Górnik przegrał z młodzieżą Śląska, która w prawie połowie tego dnia składała się z ledwie 16-letnich młokosów, którzy jak się okazało w niczym nie ustępowali naszym weteranom (dobry mecz chociażby urodzonego w 1996 roku Marca-Oscara Sanniego). Jeszcze pół roku temu młody zespół biało-niebieskich ogrywał rezerwy Śląska różnicą ponad 30 punktów. Teraz - w błyszczących nowych strojach  - cudem doprowadziliśmy do dogrywki by ostatecznie zasłużenie przegrać.

Jak to często w trudnych meczach bywa, wielu zrzucało winę na sędziów. Bzdura. Wracaliśmy wolno do obrony, nie zastawialiśmy tablicy czy też nie mieliśmy żadnego pomysłu na grę w ataku, gdy na ławce po czwartym przewinieniu w pierwszej kwarcie musiał usiąść Buczyniak.

Gdy wynik uciekał, trener Chlebda postawił na czas weteranów. Ograne ze sobą nie tyle na parkietach, co na betonowych streetballowych boiskach trio Stochmiałek-Łabiak-Myślak. To właśnie oni sprawili, że wróciliśmy do gry w czwartej kwarcie, gdy to rozpaczliwie rzuciliśmy się w pogoń za rywalem. Sprawili to po indywidualnych akcjach, siermiężnie, czasem forsując - z wyłączeniem akcji na linii Łabiak-Buczyniak - rozwiązania w ofensywie.

Trener Chlebda podjął ryzykowną decyzję, trzymając wspomniane trio bardzo długo w grze. Zmęczony Stochmiałek złapał piąty faul jeszcze w czwartej kwarcie, a grający niemal cały mecz Łabiak nie złapał dwóch kluczowych podań (raz podanie było troszkę za mocne, drugi raz nic już naszego gracza nie usprawiedliwia).

Nasz coach zapomniał o młodszych koszykarzach, którzy zrobili duże postępy na przestrzeni poprzedniego sezonu. Szeroka kadra zgubiła Górnika, stając się nie atutem, a przekleństwem. Hubert Murzacz i Paweł Maryniak grali niecałe 10 minut ("Maryna" zdążył jedynie zaliczyć stratę i nie trafić z trzech metrów do kosza), Kacper Wieczorek zaliczył jedynie epizod, a Sebastian Narnicki przesiedział cały mecz na ławce. Cała czwórka straciła w oczach trenera i tylko możemy gdybać, czy ich wejście na parkiet cokolwiek by zmieniło.

Biało-Niebieskim ostatecznie chyba nie pomógł fantastyczny doping kibiców. Większość wałbrzyskich zawodników nie grało jeszcze przy tak wielkiej publiczności, a ci najbardziej doświadczeni jak Stochmiałek i Łabiak mecze przy takich tłumach rozgrywali dawno temu. W przypadku tego drugiego było to dekadę temu, gdy jako młody zawodnik wchodził do gry z ławki w pierwszoligowym Roto Górniku.

Nic z gwizdów i buczeń nie robili sobie za to goście, którzy grali bardzo konsekwentnie i skutecznie. Raz po raz zza linii 6,75 m naszych karcił Paweł Nowicki, grę ustawiał Maksym Kulon (10 pkt, dzień wcześniej przesiedział cały mecz na ławce pierwszoligowego Śląska w wygranym meczu z Polonią Przemyśl), a spod kosza skutecznością imponował Paweł Bochenkiewicz (18 pkt, z Polonią 2 pkt w 6 min), który przed paroma sezonami był bardzo blisko gry w Górniku. Wielkim strategiem okazał się trener Łukasz Grudniewski, który z rocznikiem 1996 sięgnął w tym roku po brąz mistrzostw Polski (w składzie Dawid Kołkowski, który zaczynał karierę jako biało-niebieski).

W niedzielę na pewno oglądaliśmy inny Górnik. Nie do końca jednak taki, jaki sobie wymarzyliśmy. W Wałbrzychu wybuchła na nowo koszykarska gorączka, a wysoką temperaturę spotkań może obniżyć tylko... no właśnie co ? Pomimo tej porażki oraz paru bolączek nasz zespół ma naprawdę ogromny potencjał by zwojować III ligę. Pierwsze koty za płoty. 

Wyciągamy wnioski, gramy dalej.