Szukaj na tym blogu

wtorek, 29 listopada 2011

Glapa w Śląsku, czyli co o tym wszystkim myśleć

Informacja o przejściu Rafała Glapińskiego do Śląska uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Nie tylko we mnie. Cała kibicowska gawiedź została zaskoczona. Obok tej wiadomości żaden kibic biało-niebieskich nie przeszedł obojętnie. Reakcje fanów były przeróżne. Musiały takie być. Miały pełne prawo mieszać negację z akceptacją, ból z ulgą czy niemożność przyswojenia z pełną świadomością zaistniałej sytuacji.

Co o tym wszystkim myśleć ?

Kilka dni temu pisałem, że Glapa to symbol klubu dla kibiców z mojego pokolenia. To człowiek, który był od zawsze spoiwem kart historii, zapisanych w naszych górniczych umysłach. Praktycznie wszystkie znaczące sukcesy Górnika w ostatnim dziesięcioleciu wiążą się z Glapą. Zaczęło się w 2000 roku od wicemistrzostwa Polski juniorów starszych. W 2007 roku był awans do ekstraklasy. Następnie dwa lata trudnych, lecz ekscytujących występów w najwyższej klasie rozgrywkowej w kraju. Wszystkie wydarzenia definiują naszego Górnika, we wszystkich integralną częścią zespołu był Rafał Glapiński. Z dumą oglądaliśmy naszego wychowanka na parkietach ekstraklasy, gdzie jako kapitan drużyny walczył nie tylko z rywalami, ale i z kontuzjami. Przez długie lata Górnik i Glapa byli jednością: nierozerwalną, trwałą, wydawałoby się wieczną.

Wszystko się jednak kiedyś kończy. Życie pisze własne, niezależne od naszych pragnień, scenariusze. Górnik toczył nierówną walkę z katastrofalnymi zadłużeniami, przypominając tonący okręt, stojący w płomieniach drewniany dom. Rafał wiedział, że nic nie da się już zrobić. Odszedł. Według wielu i tak za późno, bo w wieku 27 lat. Glapa przez długi czas cierpliwie akceptował wieczne kłopoty, borykającego się z problemami finansowymi klubu. Wszystko się jednak kiedyś kończy.

Gdy Glapiński wracał do Wałbrzycha w trykocie innym niż biało-niebieski nikt nie patrzył na niego krzywo. W swoim gronie zgodnie przyznawaliśmy, że bardziej do twarzy mu w kolorach innych niż żółty i czarny, czyli barwy Sokoła Łańcut, którego wtedy był zawodnikiem. Gdy Łańcut zamieniał na Radom, nikt nawet tego nie komentował. Kibice zdawali sobie sprawę, że Glapiński gra tam, gdzie jutro jawi się w nieco bardziej kolorowych barwach  niż w Wałbrzychu.

Czysty jak łza kibicowski obiektywizm zaburzył się wraz z przejściem Glapińskiego do Śląska Wrocław - tego samego Śląska, który działa na wałbrzyskich kibiców jak płachta na byka. Nasz wychowanek wybrał klub na którego nazwę kibice są uczuleni, którego barwy (zgniła zieleń, nieczysta biel i buraczana czerwień) wywołują u nich mdłości. Wielu poczuło się tak, jakby nieustraszony rycerz broniący dobrego imienia swojej społeczności założył czarną zbroję i przeszedł na drugą stronę fosy, by tej społeczności zadawać ciosy prosto w serce. Czy powinniśmy mieć Rafałowi za złe, że wybrał Śląsk ?

Moim zdaniem - nie. Nie możemy mieszać naszych idealistycznych kibicowskich wyobrażeń z pełnym wyzwań światem rzeczywistym. Rafał nie żyje wyłącznie dla siebie. Ma żonę oraz dwójkę dzieci. Przy podejmowaniu sportowych decyzji podejmuje decyzje życiowe, wpływające na los jego bliskich. O ile Glapa na pewno będzie pamiętał o biało-niebieskich kibicach, to na pierwszym miejscu zawsze znajdą się inni kibice - jego najbliższa rodzina. Rafał podjął decyzję odpowiedzialną, odstawiając na bok kibicowskie waśnie, a stawiając na zapewnienie bytu żonie i dzieciom. Bytu, który na dzień dzisiejszy łatwiej zapewnić pod sztandarem trójkolorowym, a nie tym biało-niebieskim.

Kibice pisali: "Wszędzie tylko nie Śląsk..." - ale to Śląsk gra we Wrocławiu, który jest blisko domu, bliskio rodziny, blisko Wałbrzycha.

Czy zobaczymy jeszcze Rafała  w Górniku ? W tej lub w innej roli wierzę, że tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz