Szukaj na tym blogu

sobota, 19 listopada 2011

Tak blisko, a jednak tak daleko

Górnik Wałbrzych - Śląsk Wrocław 68:82

Dzień przed spotkaniem miałem zły sen. Śniło mi się mecz biało-niebieskich w bliżej niesprecyzowanym miejscu. Dlaczego to był koszmar ? Dlatego, że ponad dwudziestu zagorzałych kibiców nie wspierało swojego zespołu głośnymi okrzykami. Uff... na szczęście to był tylko zły sen. W świecie rzeczywistym kibiców na meczu nie zabrakło. Niestety, nie pomogło to w odniesieniu zwycięstwa. Przegrywamy ze Śląskiem.

Na wstępie można stwierdzić, że porażki można było się spodziewać. W końcu gramy młodym składem z jednym wyjątkiem (sorry Arni), który swoje frycowe musi zapłacić.Z drugiej strony, gdy ujrzałem skład Śląska przed prezentacją poczułem ulgę. Wrocławianie przyjechali w wyjątkowo niemocnym składzie, który - byłem przekonany - znajdował się w naszym zasięgu. W Śląsku zabrakło etatowych drugoligowców Tomasza Bodzińskiego, Norberta Kulona oraz Wojciecha Leszczyńskiego. Przyjechał tylko Kacper Kowalski (nie mylić z Marcinem Kowalskim), który z resztą niczym szczególnym się nie wyróżnił. Okazało się, że nawet taki Śląsk jest w stanie nas ograć. Co najgorsze, nie wygrali przypadkiem. Choć z trudnością przychodzą mi te słowa - Śląsk był po prostu lepszy. Kolejna gorzka pigułka do przełknięcia dla biało-niebieskich w tym gorzko-kwaśnym sezonie.









Liderem punktowym u nas po raz kolejny był Adrian Stochmiałek (28 pkt). Gdyby spoglądać wyłącznie w statystyki, Arni zagrał bardzo dobre zawody. Z perspektywy trybun tak świetnie to już nie wyglądało. Praktycznie każda piłka w ataku przechodziła przez naszego kapitana. Można to zrozumieć - Stochmiałek na trzecioligowych parkietach to wielki lider zespołu. Trudniej zrozumieć mi sytuacje w których podwajany, często potrajany Arni oddawał piłkę na obwód rzut. Rzut niecelny. Jeden za drugim. Pudło za pudłem. Spod samej obręczy. Co innego można powiedzieć o jego grze na tablicach, gdzie zbierał ważne piłki. Warto jednak pamiętać o tym, że kilkakrotnie dał się łatwo ograć śląskowej młodzieży, która mijając go kończyła akcje 2+1. Co by o nim nie mówić, trudno dziś sobie wyobrazić Górnika bez niego.Na dzień dzisiejszy Adrianowi brakuje podkoszowego wsparcia. Wie to i on, i trener Chlebda, i kibice, i nawet pan grający na harmonijce, którego spotkałem w pobliżu hali. Wiele górniczych problemów powinien rozwiązać Adam Adranowicz, gdy tylko wróci do zdrowia. Niestety nastąpi to dopiero w przyszłym roku. Adranowicz zagrał tylko raz, pozostawiając po sobie piorunujące wrażenie. Jestem pewien, że jeszcze nie raz nas zaskoczy. I to piorunująco. 

Naszym zależało na wygranej - to było widać i słychać. Hubert Murzacz po meczu był bliski łez. W swoim stylu miał okazję wąchać parkiet (w znaczeniu dosłownym), gdy jego ofiarność i waleczność kazała mu lądować w parterze. Bardzo dobre wstawki miał Sebastian Narnicki, który z każdym meczem gra lepiej. Właściwie cały sezon solidnie prezentuje się Paweł Maryniak, który - co ciekawe - lepiej gra w seniorach niż w przeszłości w zespołach młodzieżowych. Jeżeli jest tak pięknie to dlaczego jest tak źle ? Dlaczego znowu przegraliśmy ?

U trzech wyżej wymienionych koszykarzy można znaleźć sporo niedociągnięć. Cóż z tego. Dajmy im czas. To oni (plus Kacper Wieczorek) stanowią o jakości tego zespołu, to na ich rozwój liczymy najbardziej. Najlepiej zdobywać doświadczenie ucząc się na błędach.

Przed spotkaniem zbieraliśmy pieniądze, które mają sprawić, że długa lista życzeń pt. "By było lepiej" zostanie wyczyszczona. Kibice dość chętnie nas wspierali. Ci którzy nie wrzucili ani złotówki, będą mieli okazję się poprawić przy okazji następnego meczu (przypominam - dłuuuga lista życzeń :)) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz