Szukaj na tym blogu

niedziela, 8 stycznia 2012

Gloria Vicitis, czyli nie rozstawieni po kątach (wrocławskich)

Maximus Polkąty Kąty Wrocławskie - Górnik Wałbrzych 84:81

35 dni minęło od ostatniego wyjścia biało-niebieskich na trzecioligowy parkiet. Nasi grali wtedy z WSTK Wschowa, a my żyliśmy w innej rzeczywistości. W ciągu tych 35 dni zmieniliśmy kalendarze, a światem wstrząsnęły takie wydarzenia jak śmierć ojca czeskiego narodu Vaclava Havla, zgon pana i władcy - imperatora Kim Dzong-Ila, czy zbrojenia atomowe Iranu, stawiające zachodnią część ziemi na baczność. Sporo zmieniło się także w grze wałbrzyszan. Zmieniło się na lepsze.

Kąty Wrocławskie - oddalona o 22 km od Wrocławia miejscowość z 5 tys mieszkańców, jednorodzinnymi domami schludnie przedzielonymi blokami z XXI wieku, skromnym acz zabytkowym centrum i halą sportową jakiej Wałbrzych nie widział (ale ma się to niedługo podobno zmienić). 

Nie wiem jak was, ale mnie bardzo dotknęła porażka z Maximusem w Wałbrzychu. Całkiem szczerze - nie spodziewałem się nadejścia czasów, w których mój ukochany zespół będzie wysoko przegrywał z ekipą reprezentującą miasto, które kojarzyło się nam wyłącznie z nieprzyjemnym zapachem dobiegającym z miejscowej fabryki (czuliśmy go zawsze przejeżdżając przez Kąty pociągiem - na szczęście te czasy minęły, a ten komu zawdzięczamy pozbycie się odoru mówię w imieniu wszystkich podróżnych serdeczne "Dziękuję").

Do rzeczy. Wałbrzyszanie przyjechali do zalanych kroplami deszczu Kątów w okrojonym składzie. Zabrakło Dawida Wrony, Szymona Łozowickiego i Adama Adranowicza. Dość powiedzieć, że z dziesięciu graczy wpisanych do protokołu zagrało ledwie siedmiu - w tym dwóch niespełna 17-latków, którzy na świat przyszli w roku, w którym autor tego bloga niewinnie skakał po przedszkolu na piłeczce z wymionami (to były czasy !). Pierwsza piątka pozostała bez zmian: Stochmiałek, Wieczorek, Murzacz, Narnicki, Maryniak to zestaw dobrze nam znany. 

Pierwsza połowa spotkania przypominała mi tą z Siechnic - graliśmy skutecznie, bez kompleksów, z werwą, iskrą itd. Swoją robotę pod koszem (i na półdystansie !) wykonywał Stochmiałek, skuteczny był Wieczorek, a Murzacz słabszy początek meczu okrasił dobrą drugą połową i celnymi rzutami wolnymi, poprawiając tym samym jeden z elementów, z którym miał problemy jeszcze przed rokiem. Gdy do przerwy prowadziliśmy 42:29 nie byłem jeszcze myślami przy domowym stole opijając wygraną z lampką szampana (względnie wina podarowanego mi od chińskiej znajomej) w dłoni. Byłem przekonany, że trzecie kwarta zweryfikuje jakość naszego zespołu. Gdy Maximus przypuścił zmasowany atak na nasze jednostki, nasi nie pękali, broniąc zaciekle wyniku jak polscy żołnierze niepodległości na Westerplatte. 

Długi okres "trzymania" wyniku trwał aż do połowy czwartej kwarty, kiedy to zmęczeni krwawą walką na parkiecie pozwoliliśmy gospodarzom przejąć inicjatywę. Nie obyło się bez ofiar. Paweł Maryniak dosłownie i w przenośni wyzionął ducha za linią końcową, gdy skurcz gonił skurcz, a nasz dzielny wojownik wił się z bólu ku naszemu kibicowskiemu przerażeniu.

Stawiali opór długo. Co prawda skończyli jak
żołnierze pod Westerplatte oraz jak 300 Spartan  pod Termopilami, ale swądu wstydu nasi po sobie absolutnie nie zostawili. W grze górników widać progres, a wstawki obrony na całym boisku są jak relaksujący powiew świeżości. Biało-Niebiescy grali agresywnie, mądrze i skutecznie. W końcówce zabrakło - jak zwykle - zabójczej mieszanki energii i fizyczności.

Chwała zwyciężonym - Gloria Victis panowie !

O meczu przeczytasz też na www.gornik.walbrzych.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz