Szukaj na tym blogu

niedziela, 19 lutego 2012

Dobra robota

 Błąkamy się po ślepych korytarzach.
Może to magia, może życia sens,
Wierzyć w siebie i w coś, co ważne jest
Farben Lehre

(6-9) Górnik Wałbrzych - (2-11) Gimbasket Wrocław 85:64


Ten podniebny lot Sebastiana Narnickiego (7 pkt) idealnie ilustruje to, co czuło większość zgromadzonych na hali kibiców. Czuliśmy się wniebowzięci. Po prostu. Biało-Niebiescy pewnie ograli jeszcze chyba młodszy od nas zespół Gimbasketu, a samo widowisko okraszono niepowtarzalną oprawą.

Tydzień temu czytałem gdzieś, że w wałbrzyskim Urzędzie Miasta po korytarzach snuje się opinia, że na mecze koszykówki w mieście NIKT nie chodzi, a jeżeli już się ktoś pojawia, to chodzi o nieletnich, którzy przecież głosować nie mogą. Na spotkania biało-niebieskich na pewno nie chodzi Anna Żabska, rzecznik prasowy Urzędu Miasta, pytając nas przy wejściu na halę którędy do biura klubu. A kto na mecze chodzi ? Taka oto garstka kibiców: 


Wchodząc na halę można było poczuć się jak na... lotnisku. Trzy stanowiska kontrolne. Nie dało się obok nich przejść obojętnie. Na początku dwa zbiorniki oferowały herbaciano-kawową mieszankę. Etap drugi łączył się z kibicowską puszką, która wyciągała od ludzi zaskórniaki, a w zamian za pośrednictwem fanów biało-niebieskich wciskała Nowe Wiadomości Wałbrzyskie oraz program meczowy "Górnicy". Trzeci i ostatni etap to kupony konkursowe z Oriflame dla pań. I to wszystko na zaledwie 10-15 metrach. 

Co w takich kibicowskich zbiórkach funduszy jest najpiękniejsze ? Najlepsze jest bez wątpienia spotykanie ludzi, dla których Górnik Wałbrzych to coś więcej niż zbitka słów -  to pasja,  wspomnienia, emocje, niezapomniane chwile. Cyklicznie spotykamy hojnych górniczych fanatyków - tym razem na hali pojawił się kibic od kilkunastu lat nie związany z Wałbrzychem. Przyjechał na mecz po latach, wciąż z biało-niebieskim sercem wrzucił do puszki 100 zł. Bo Górnik Wałbrzych jest tylko jeden.



Spotkanie z Gimbasketem miało charakter podwyższonego ryzyka znaczenia. Delegacja z Urzędu Miasta na czele z prezydentem Szełemejem monitorowała poziom ekscytacji koszykówką.  O tym jakiego koloru jest serce najsłynniejszego kardiologa w mieście przekonamy się wkrótce. Studiując we Wrocławiu wiele słyszę o hasłach "Wrocław Kocha Koszykówkę". Byłem na meczu ekstraklasowego Śląska oraz kadetów WKK. Z całym szacunkiem, ale Wrocław na pewno nie jest tak pozytywnie zakręcony na punkcie koszykówki jak my.

Na prezydenta czekano w siedzibie klubu (do pani rzecznik prasowej: po schódkach i w lewo). Sama siedziba po remoncie wygląda więcej niż fantasycznie. Wielkie logo klubu na ścianie, sala konferencyjna, puchary oraz - moje ulubione - piłka w koszowej siatce przywieszonej do sufitu. Dobra robota panowie. 

Tego późnego popołudnia dobrą robotę wykonali właściwe wszyscy:
 
Roztańczone dziewczyny z IV LO wraz z zespołem Carmen oraz solową gimnazjalistką z Gimnazjum nr 11 zrobiły show.
 
 
 Na boisku mecz sezonu zagrał Dawid Wrona (10 pkt, 2x3), który wreszcie pokazał na co go stać.


Obok Wrony, po raz kolejny spokojną przystanią w czasie sztormu był Adrian Stochmiałek (25 pkt), który - jak na kapitana przystało - niszczył w zarodku przestoje w grze biało-niebieskich.

Na hali spędziłem trzy godziny, które zleciały jak kwadrans. Na ten mecz czekałem od tygodnia, przysypiając od czasu do czasu na zajęciach na uczelni (pozdrowienia dla mojego porannego, piątkowego, trzygodzinnego seminarium, zwanego "świtem żywych trupów"). Kocham "Teatralną" - jej niepowtarzalny klimat, wyrwany prosto z amerykańskiego meczu szkół średnich. 

Po wygranej biało-niebieskich duża część kibiców teleportowała się do OSiR-u, gdzie ligowy mecz grali "prometeusze" z KK Wałbrzych. Zasiadając na majestatycznych, skrywających w sobie piękne wspomnienia zielonych krzesełkach poczułem się nieswojo. OSiR nagle stał się obcy, a niebieskie elementy parkietu wydały się wyrwane z kontekstu. Zastanawiałem się jak można porównać KK do Górnika. Pomyślałem o programach telewizyjnych Wojciecha Cejrowskiego: są generalnie ok, do bólu poprawne, ale nie oddają chociażby w połowie magii jego niepowtarzalnych książek. Mecze KK są jak te pogramy telewizyjne, bo magię dostrzegam jedynie w "Teatralnej" na meczach Górnika.

1 komentarz:

  1. Byłem, widziałem, płakałem...
    Po blisko 20 latach byłem na meczu mojego ukochanego Górnika. W latach 80'byłem z drużną w czasie największych sukcesów. Później emigracja oderwała mnie od mojej drużyny. Teraz też nie mam blisko, ale lekturę sportowych stron internetowych zaczynam od wiadomości z mojego kochanego Wałbrzycha.
    Nie ważne, że III liga. Ważne, że to Górnik.

    OdpowiedzUsuń