Szukaj na tym blogu

środa, 11 maja 2011

(Pobożne) życzenia urodzinowe



 
Dziś wasz oddany bloger  kończy 22 lata. Z tej okazji i z tego miejsca zdmuchując wirtualne świeczki z równie wirtualnego biało-niebieskiego tortu życzę sobie i mojemu klubowi lepszego jutra. 22 świeczki na 22 urodziny. 22 górnicze życzenia. 1 świeczka - 1 życzenie. Do dzieła:

*  niech młodzicy Górnika znajdą się w półfinałach mistrzostw Polski. Należy się chłopakom.
*  niech młodzicy Górnika zagrają w tychże półfinałach przed wałbrzyską publicznością
*  niech w seniorskim Górniku nastanie jakże nieznana tamże normalność
* niech powstająca nowa hala widowiskowo-sportowa  Aqua-Zdrój spełni nasze oczekiwania i godnie zastąpi "wałbrzyski kocioł"
* niech kilkunastoosobowa grupa tworząca doping na koszykarskich meczach Górnika powróci na nowy sezon w komplecie
* niech do wyżej wspomnianych fanatyków dołączą nowi i oddani Górnika fani, bo świeża krew jest zawsze mile widziana w tym środowisku
* niech ktoś zwalczy w końcu tą nieznośną wilgoć panującą w hali przy pl. Teatralnym
* niech głośniki w hali przy pl. Teatralnym zaczną funkcjonować należycie
* niech na górniczej arenie pojawi się nowy, młody, obiecujący spiker
* niech nowy spiker ubiera się reprezentacyjnie, zrywając tym samym z "tradycją brudnego swetra" poprzednika
* niech kapitalny zapach maści rozgrzewających, przypominający mi moje dziecinne koszykarskie podchody,  nigdy się nie zmienia. No chyba, że na lepsze (czy jest to w ogóle możliwe ?).
* niech pojawi się na naszym widnokręgu magiczny sponsor
* niech Klubowi Kibica w końcu uda się uzbierać pieniądze na wykonanie własnego transparentu :)
* niech naciągi do bębna będą bardziej wytrzymałe
* niech muzyka puszczana w przerwach meczu nie będzie ograniczona do dwóch, wiecznie tych samych utworów
* niech z nazwy zniknie w końcu Victoria
* niech Damian Pieloch ponownie zapuści dredy
* niech trener Chlebda ma więcej powodów do zadowolenia niż obecnie
* niech klub zacznie płacić zawodnikom realne pieniądze
* niech z działaczowego słownika znikną słowa: "może za miesiąc" i "dajcie mi więcej czasu"
* niech marka "Górnik Wałbrzych" doczeka się przyzwoitej kampanii reklamowej 
* niech kibice doczekają się niewirtualnego, a fizycznie namacalnego sklepu z pamiątkami

No to dmuchamy.
----------------------------------------------
Koszykarska reprezentacja Polski w tym roku powalczy o mistrzostwo Europy U-18. Nasi gracze to wicemistrzowie świata U-17 2010. 21-31.07 Wrocław - musisz tam być i wierzyć w naszą kadrę ! Poland believes !

sobota, 7 maja 2011

"Ekipa 95", czyli historia przeklętego rocznika

W biało-niebieskiej rzeczywistości można natknąć się na pewien bardzo specyficzny rocznik zawodników. Rocznik pechowy, któremu postanowiono nie dawać szansy. Rocznik, który brutalnie pominięto w corocznej selekcji. Rocznik przeklęty.

 
Mowa o graczach urodzonych w 1995 roku. Mowa o dacie w górniczym środowisku zawodniczym niemal niewidzialnej. Wchodzący w tym roku w szesnasty rok życia koszykarze nie mieli szczęścia. Górnik Wałbrzych nie doczekał się drużyny złożonej z graczy z tego rocznika. Pomimo przeciwności, biało-niebieska rodzina posiada w swoich szeregach kilku graczy z tego okresu. Niestety, ich sportowa kariera w obrębie KSG nie jest usłana różami. 

Szymon Jaskólski, bliźniacy Ciuruś i Daniel Małochleb należeli do części składowej kadetów Górnika w sezonie 2009/10. Nie mieli tam łatwego życia, bo przyszło im rywalizować z rok starszymi kolegami (rocznik 1994 reprezentowany m.in. przez Huberta Murzacza i Oskara Pawlikowskiego). Pod skrzydłami trenera Chlebdy nie było dla nich miejsca by rozwinąć skrzydła. O ile Jaskólski oraz bracia Ciuruś zaliczali krótkie wstawki na parkiecie, to Małochleb bywał nieustannie w składzie pomijany. Sezon 2010/11 dla "ekipy 95'" miał być jeszcze bardzie rozczarowujący. Koledzy z ich zespołu (rocznik 1994) przenieśli się do grupy juniorskiej, gdzie połączyli siły z zawodnikami urodzonymi w 1993 roku. W tej sytuacji wyżej wspomniana czwórka stała się kulą u nogi w górniczym projekcie. Za młodzi by grać w juniorach, osamotnieni znaleźli się w próżni.

By ratować "czterech niebieskich muszkieterów" pomocną dłoń wyciągnęła konkurencja. Mowa o koszykarzach Górnika Nowe Miasto, reprezentujących już martwy w KSG rocznik 1996. W sezonie 2010/11, na zasadzie wypożyczenia, szesnastolatkowie zamienili halę przy pl.Teatralnym na tą na ul. Grodzkiej. 

Jakie są tego efekty ? 

Górnik Nowe Miasto Wałbrzych zakończył rozgrywki na szóstym miejscu w kategorii kadetów. Ten wynik należy uznać za sukces, ponieważ lwia część składu to gracze, którzy w tej samej kategorii wiekowej zagrają również za rok. O sile tego zespołu stanowili właśnie zawodnicy z "ekipy 95". Pierwszym strzelcem GNM był Daniel Małochleb (śr. 23,1 pkt) - ten sam, który w poprzednim sezonie w barwach Górnika był notorycznie pomijany. Małochleb okazał się niemałym odkryciem. Zdarzało się, że ten obwodowy/skrzydłowy miał mecze epickie, a jego najlepszym osiągnięciem było zdobycie 46 punktów w jednym meczu. Z opisywanej czwórki najwięcej do powiedzenia jeszcze w biało-niebieskiej drużynie miał Szymon Jaskólski, W nowych barwach średnio notował 13,3 pkt. Swoją obecność w zespole trenera Rytki zaznaczyli również "bracia ksero". Do tej pory znana z pasywności w ataku, skupiająca się na kreowaniu gry para rozgrywających uaktywniła się w ataku. Mateusz i Marcin Ciurusiowie nareszcie dostali szansy dłuższe niż epizdyczne 5 minut na parkiecie. Mateusz zakończył sezon ze śr. 10,9 pkt/mecz, a Marcin z 6,3 pkt. Szkoda, że statystyki nie uwzględniają asyst, bo to właśnie ten element gry jest ich znakiem rozpoznawczym.

Cała czwórka w nowej ekipie udowodniła swoje możliwości. Swoją postawą wszystkich zszokował Małochleb. Nie zmienia to faktu, że rocznik 1995 jest w naszym środowisku przeklęty. Cała czwórka ponownie znajduje się w punkcie wyjścia. Z racji wieku od nowego sezonu nie mogą już grać jako kadeci. Ich przejście do juniorów, wiążące się z odnowieniem znajomości z "górnikami 94" nie będzie płynne. Nawet jeżeli uda im się przebić do składu, to po roku ponownie zostają "na lodzie", a jedyną deską ratunku po raz kolejny okaże się... kooperacja z Górnikiem z Nowego Miasta.

piątek, 6 maja 2011

Koszykówka w wersji mini

Jestem rad, że spotykam się z odzewem dotyczącym wypocin, które na tym blogu produkuję. Miło mi, że ktoś to wszystko czyta, że komuś zależy. Z tego miejsca dziękuję wszystkim, którzy od czasu do czasu na biało-niebieskie stronice zaglądają. 
Ostatni odzew dotyczył mojego wiecznego pomijania rozgrywek minikoszykówki. W krótkiej historii tego bloga minikoszykówka była wiecznie pomijana. Traktowałem ją jako intruza, usilnie starając się nie dopuszczać jej w obręb blogu "Górnicy". A przecież chłopcy z rocznika 1998 to od zeszłego roku najmłodsi, lecz pełnoprawni członkowie biało-niebieskiej rodziny. 

Dlaczego pomijałem minikoszykówkę ? Szczerze mówiąc miałem trudności ze zdefiniowaniem pojęcia "pełnoprawność" w kontekście koszykówki, która jest "mini". Minikoszykówka z samej nazwy wywołuje kibicowską pogardę, bo kojarzy się minimailistycznie i nie warto sobie nią zawracać głowy. Nie przykładałem do niej wielkiej wagi również dlatego, że nie widziałem żadnego meczu MiniGórnika. 

Najmłodsi adepci koszykówki zasługują jednak na wspomnienie bo dotarli do finałowego etapu rozgrywek, które odbędą się w Karpaczu.  Dlaczego warto o tym pamiętać ? Bo ci chłopcy już w przyszłym roku zadebiutują w kategorii młodzików. No, nie wszyscy zadebiutują. Jeden z nich, Bartłomiej Szmidt już w tych rozgrywkach występuje. Wysoki podkoszowy ma na koncie nawet powołanie do kadry wojewódzkiej młodzików.   

środa, 4 maja 2011

Gadżetów moc

Mamy początek maja, a w naszym ukochanym klubie wieje nudą zmieszaną z nieporadnością. Dopiero za tydzień młodzicy rozpoczynają walkę w ćwierćfinałach MP. Do tego czasu wszechobecnej ciszy nic a nic nie jest w stanie zmącić. W obecnej chwili biało-niebieski świat przypomina opustoszałą (w tym miejscu obawiam się używać słowa "wymarłą") mieścinę rodem z westernu. To, co różni nasz świat od tego z Dzikiego Zachodu to ilość kresek w skali Celsjusza bądź - by trzymać się terminologii amerykańskiej - Fahrenheita. Doskonale znana pieśń zespołu Varius Manx o maju ("I wtedy przyszedł maj, zrobiło się gorąco") w naszej obecnej sytuacji podpada pod kiepski żart. W klubie zima, chłodne serca i brak gorących informacji. Za oknem jeszcze niedawno majówkowy śnieg (!?) nie współgrał z gorącymi sercami kibiców, którzy w górniczą przyszłość spoglądają z niegasnącym płomieniem nadziei w oczach. Nadzieja matką głupich ?

Ok, do rzeczy. Wpis dotyczy gadżetów. Dziś stałem się szczęśliwym posiadaczem górniczego t-shirtu. Uwielbiam klubowe gadżety i pamiątki (zwłaszcza szaliki i koszulki), choć nie mam ich wiele. Poniższy t-shirt jest moją pierwszą górniczą koszulką od dobrych paru lat. Nabyłem ją w undergroundzie, czyli na piłkarskim forum kibiców Górnika Wałbrzych www.gornicy.com.pl




czwartek, 28 kwietnia 2011

To jeszcze nie koniec

Tak. To jeszcze nie koniec. Sezon dla Górnika się nie skończył. No przynajmniej nie dla młodzików. Nasi młodzi adepci koszykówki szykują się do walki w ćwierćfinałach w odległym o parę mil świetlnych Przemyślu. W międzyczasie zajęli drugie miejsce (na sześć ekip) w dość silnie obsadzonym turnieju wielkanocnym w Krakowie.


W poprzednim sezonie rok młodsza od reszty drużyn w województwie drużyna młodzików Górnika zagubiła się w samym środku ligowej tabeli. Ten młodzieńczy teatr jednego aktora, czyli najlepszego strzelca w regionie Dawida Kołkowskiego powodował, że górnicza trupa grała nierówno. Po roku gry jako młodzicy, teraz w swoim drugim sezonie w tej samej kategorii wiekowej chłopaki okrzepli, nabrali doświadczenia. Już bez Kołkowskiego w składzie, demonstrują swój potencjał na całego. Pomysł mający na celu budowanie zespołu na dwa lata w kategorii młodzików okazał się sensowny. Nareszcie w tym naszym ekscentrycznym klubie ktoś zachował przytomność (tak, tak dobrze widzicie - chodzi o przytomność) umysłu.

Po cichu liczyłem, że nasi młodzicy mają szanse na półfinał, czyli grę w najlepszej szesnastce. Teraz po ich ostatnich występach zaczynam wierzyć w finałową ósemkę. 

Na deser okazało się, że pomysł o organizacji turnieju w Wałbrzychu (tym razem mowa o półfinałach, a nie jak wcześniej o ćwierćfinałach) nie umarł. Super. Nareszcie kropelka dobrej nowiny prześwituje przez taflę biało-niebieskiej rozpaczy. Jestem przekonany, że kibice dadzą z siebie wszystko gdy tylko półfinały zawitają do naszego miasta. Ok, zdaje sobie sprawę, że mowa o ledwie czternastolatkach. Górnik jednak to Górnik  Zwłaszcza teraz - w trwającym w górniczym środowisku bezrybiu - powinniśmy mocno trzymać kciuki za młodzików. 

Póki co - hola hola ! Czas skoncentrować się na ćwierćfinałach.


 

wtorek, 26 kwietnia 2011

Podsumowań czas (8): Damian Pieloch

Święta,święta i po świętach. Czas na odkurzenie z pamięci tegosezonowych poczynań kolejnego biało-niebieskiego wojownika.

DAMIAN PIELOCH - ur. 1989, 195 cm, rzucający obrońca, wychowanek 

Sezon 2010/11 w Górniku: 23 mecze, 14.0 min, 5.0 pkt,  45 % za 2 (25/55), 27 % za 3 (20/73)

Sezon 2010/11 był wybitnie nieudany dla Górnika oraz jego wiernych kibiców. O wciąż przecież trwających rozgrywkach w zupełnie innym tonie może wypowiedzieć się Damian Pieloch. Dla niego był to sezon przełomowy, sezon w którym przebił się do rotacji, sezon gdy jego pobyt na parkiecie nareszcie nie oznaczał bezproduktywnej gonitwy z jednego końca boiska na drugi. By stać się kimś więcej na biało-niebieskiej fregacie niż szorującym pokład gryzipiórkiem potrzebował czasu. Potrzebował dwóch lat.


Damian jest przykładem zawodnika, który gołymi rękami musiał przebijać mur oddzielający koszykówkę juniorską od tej seniorskiej. W pierwszej drużynie Górnika jest od 2008 roku. Trzy lata temu ściana, którą musiał przebić była wyjątkowo solidna, bo złożona z esktraklasowych elementów. Nasz wychowanek doskonale wie jak trudnym zadaniem jest płynnie przetransportować się z rozgrywek młodzieżowych do tych z najwyższego szczebla w kraju. W sezonie 2008/09 grał epizody, trafił parę razy za trzy i na tym się skończyło. Gdy spadaliśmy z ekstraklasy nie brakowało głosów, że Pieloch stanie się dość istotną częścią składową budowanej od podstaw i za czapkę gruszek drużyny. Nic z tych rzeczy. Wyraźnie mniej stabilna, nieco skruszona ściana wciąż okazywała się dla niego nieprzebyta. Damian zaginął w czeluściach ławki rezerwowych, a w rotacji przeskoczył go nawet Bartłomiej Ratajczak (!)

Punkt zwrotny to wakacje 2010 roku. W sparingu Górnika z WKK Wrocław Pieloch jest pierwszym strzelcem drużyny, kończąc mecz z 19 punktami. Nielicznie zgromadzeni na hali kibice mieli okazję tak naprawdę po raz pierwszy zobaczyć spory potencjał drzemiący w naszym młodym koszykarzu. Nieco wcześniej trener Chlebda pytany o cele na nowy sezon przebąkiwał o wykorzystaniu potencjału Damiana. Wtedy nie bardzo wiedzieliśmy o co właściwie mu chodzi. Mecz Pielocha z WKK w pewien sposób zbombardował kibicowskie przekonanie o tym, że nasz wychowanek to mniej więcej synonim szarej przeciętności.

foto. Mirosław Zawadzki

Niemniej jednak sparing to sparing, a sezon zasadniczy to już mozolna walka o miejsce w składzie. Przez słabą postawę w obronie grywał niewiele, lecz każdą większą szansę potrafił wykorzystać. Zdarzały mu się mecze po prostu słabe, ale bywały też takie, gdy jego rzuty zza linii 6,75 m znaczyły więcej niż tylko trzy punkty. Apogeum jego formy przyszło na końcówkę sezonu, gdy z Tychami zdobył 19 punktów (8/15 z gry). Kibice domagali się go na boisku, bo kochają jego waleczność i aktywność doceniają jego szybkość i fakt że jest zawsze pierwszy w kontrze, no i są pod wrażeniem jego odwagi w doborze niekonwencjonalnych fryzur. Jako fani nie ukrywamy sympatii do wychowanków, przebijających się do składu z ogarniętej wilgocią ciasnej hali przy pl. Teatralnym. W stanie niepohamowanej ekscytacji, że możemy oglądać w akcji lokalnego wyrobnika, zapominamy o tym, że Pieloch często podejmował błędne decyzje na parkiecie czy też na siłę szukał trzypunktowego rzutu.

Z pełnym przekonaniem należy jednak stwierdzić, że mur/ściana pomiędzy dwoma koszykarskimi światami nie jest już problemem wałbrzyskiego rzucającego obrońcy.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Proteza a sprawność


Studenci wałbrzyskiego PWSZ awansowali do akademickich finałów MP w koszykówce. Gratulacje, ale jaki to ma związek z naszym Górnikiem na którego temat prowadzone są tu rozprawy ? Związek jest ścisły, trwały i niepodważalny - lwia część uczelnianej gawiedzi to zawodowi koszykarze do niedawna pierwszoligowego Górnika, którzy w tego typu zawodach mają prawo brać udział bo studiują.

W tym momencie, z prędkością światła, nasuwa się wątpliwość czy to wszystko ma sens. Czy zawodowcy powinni rywalizować w tego typu imprezach ? Moim zdaniem nie. Czy prawo gry nie powinno należeć do zwykłych studentów, koszykarskich amatorów ? Powinno. Ok, w ekipie PWSZ było bodajże czterech graczy, dla których koszykówka jest jedynie zabawą. Cóż jednak z tego, skoro ich rola praktycznie ograniczała się do przybijania piątek i podnoszeniu się z siedzisk w trakcie branych przez trenerów czasów na żądanie. Ok, wspomniani zawodowcy z Górnika już z klubem nie trenują. Ale nie trenują dlatego, że zespół zatracił jakąkolwiek imitację finansowej płynności, a nie dlatego że rzucili zawodowe uprawianie koszykówki dla poświęcenia się nauce i rozgrywkom studenckim. Nie ulega wątpliwości, że dla Marcina Kowalskiego, Bartłomieja Józefowicza, Damiana Pielocha, Mateusza Nitsche, Marcina Wróbla i Kuby Kietlińskiego gra w Górniku byłaby łączona z grą w rozgrywkach studenckich.

Odnoszę wrażenie, że w naszym krajowym sporcie uczelnianym ktoś próbuje na siłę wprowadzać amerykańskie wartości, nie bacząc na różnice kulturowe. Nasz kulejący system zostaje w tej sytuacji wsparty protezą tego, co możemy spotkać "zaledwie" kilka tysięcy kilometrów i kilka stref czasowych stąd. W Stanach uczelniane drużyny koszykówki to w całości amatorzy. Oczywiście wielu z nich jest w przededniu usłanej różami kariery zawodowej. No właśnie - w przededniu. Młodzi amerykańscy koszykarze nie mają agentów, nie mogą w trakcie swojej uczelnianej kariery się z nimi kontaktować. Ich funkcjonowanie jest oparte na stypendiach sportowych (u nas stypendia są dodatkiem do klubowej gaży, no przynajmniej powinny być).

U nas nowo przybyłych do zawodowego klubu koszykarzy zachęca się do rozpoczęcia bądź kontynuowania studiów. Świetna idea. Czy jednak nauka musi w tym przypadku łączyć się z grą z amatorami ? W moim przekonaniu uczelniana drużyna koszykówki powinna scalać ludzi, którzy są mocniej związani z uczelnią aniżeli z zawodowym uprawianiem sportu. Ktoś może powiedzieć, że w USA przecież nie brakuje studentów-koszykarzy, którzy na zajęcia nie uczęszczają. Mało tego - nie wiedzą jaki jest tych studiów kierunek. Polska to jednak nie Ameryka. Studenci-koszykarze za wielką wodą to ludzie w przedziale wiekowym 18-23 lata, którzy nie funkcjonują w pozauczelnianych strukturach sportowych. U nich pomiędzy sportem a nauką występuje symbioza, u nas - konflikt interesów. Tak już jest. 

Jasnym jak słońce faktem jest to, że polska uczelnia dąży do budowania jak najsilniejszej drużyny. By wygrywać kolejne mecze i gratulować sobie nawzajem świetnie wykonanej pracy (czy tylko selekcji ?), by na regale znajdującym się w uczelnianym hallu postawić kolejny puchar, o którym po roku nikt nie będzie już pamiętał lub którego - z powodu przekraczającej normy ilości kurzu - nikt nie będzie rozpoznawał. Czy  wygrana w akademickich MP ma jakiekolwiek znaczenie ? Wątpię. Należy stawiać na sportową rywalizację pomiędzy zwykłymi studentami, dla których ewentualny sukces byłby znaczącym osiągnięciem. Dużo bardziej znaczącym niż dla profesjonalnych sportowców-studentów.

Zestawmy amerykańskiego weterana wojennego z polskim. Załóżmy, że dramat wojny pozbawił naszego rodaka nogi. W miejsce brakującej kończyny wstawmy protezę. Sprawi ona poczucie sprawności, nic nie zmieni jednak faktu, że bardziej sprawny będzie weteran z ojczyzny Forda. Niestety w podobną protezę zaopatrzony jest nasz system rozgrywek akademickich. Pozbawione logiki kopiowanie zagranicznych wzorców nie ma sensu.