Ha ! Szast, plask i po krzyku. Znowu wygraliśmy... Zaczyna nam się to nudzić. Po raz kolejny miażdżymy rywala.
A tak na serio:
Uff... Jest wygrana. Bardzo ważna wygrana. Wymęczona, wyszarpana. Tego dnia nie braliśmy jeńców. Nasi zwyciężają ze Startem Lublin 61:57, mówiąc radosne "pa pa" pięciu porażkom z rzędu. W grze biało-niebieskich byliśmy w stanie dostrzec coś całkowicie nowego i świeżego - polot. Oczywiście ta finezja była widocznia głównie w pierwszych 15 minutach, by zaginąć w kwarcie trzeciej, gdy zdobyliśmy w 10 minut 4 punkty.
Osobiście dostrzegłem wiele pozytywów w tym co zaprezentowali nasi. Przede wszystkim: świetna komunikacja w obronie. Gdy zawodnik z Lublina penetrował pod kosz, my zagęszczaliśmy "pomalowane". Gdy zawodnik z Lublina mijał swojego obrońcę, zaraz pojawiała się u nas pomoc by wolną przestrzeń załatać. Co prawda błędy się zdarzały, jak choćby trójki Łuszczewskiego (11 pkt) czy Prostaka (13 pkt) z czystych pozycji. Jak to kiedyś powiedział były trener Śląska, a obecnie coach młodych wilków z SMS-u Władysławowo Tomasz Jankowski - błędy na pewno będą, chodzi o to by popełnić ich mniej od przeciwnika.
Nasi wyszli z bardzo prostego założenia, że jeżeli nie imponujemy w ataku to trzeba przycisnąć w obronie. No i przycisnęli. Wykonana przez KSG ciężka praca na treningach aż raziła nas po źrenicach.
Tego dnia zwyciężył w naszych duch walki. Graliśmy w siódemkę, w tym dwójce nie jesteśmy w stanie zaliczyć tego meczu na plus. Zabrakło trzech wałbrzyskich weteranów. Dwóch z nich nawet nie było z drużyną przy ławce rezerwowych. Jeden z tej dwójki to Marcin Sterenga, który z opuszczoną głową siedział na trybunach na żółtych siedziskach. Zajął miejsce w pierwszych rzędzie, tuż przy barierkach, tuż przy wyjściu. Nie chciał być widzianym. Powód jego nieobecności przy zespole jest nam nieznany oficjalnie, chociaż plotki wśród kibiców chodzą przeróżne. W meczu ze Startem zmobilizowani Górnicy pokazali, że potrafią wygrywać nawet w siódemkę.
Udało mi zająć vipowskie miejsce nieco tylko nad ławką naszych. Tego dnia byłem "wired" (czyt. łajerd) - coś tam usłyszałem, coś tam zobaczyłem.
M. Kowalski - jego opanowanie i spokój w grze jest tym, czego brakowało w pierwszej rundzie. W jego grze brakuje fajerwerków, ale jest żelazna konsekwencja. Przyjrzałem się jego boiskowych decyzjom. Nie mam zastrzeżeń. Tak samo nie mam zastrzeżeń do jego pozaboiskowych decyzji,a konkretnie do tej o powrocie do Górnika. 12 pkt i 4 as
J. Kietliński - pamiętacie jego pierwszą część sezonu ? Było niemrawo. No właśnie - było. Wicher od jakiegoś czasu zaskarbia sobie naszą sympatię, a po tym meczu wielu z nas uważało go za najlepszego na boisku. Możemy śmiało mówić o Kubie Kietlińskim wersji 2.0. Zaczął wykorzystywać swoje wybieganie, nie traci już w głupi sposób piłki (raz tylko za wysoko podawał do Grzywy). Raz świetnie wykreował akcję dla naszego olbrzyma, dostarczając mu piłkę jak na tacy 1 m od kosza. Bardzo zależało mu na zwycięstwie. No i najważniejsze: trafił dwa szalenie istotne rzuty w czwartej kwarcie (w tym 1x3). Skandowaliśmy jego nazwisko. 9 pkt. P.S Chyba wciąż szokuje go nieco nasza zdolnośląska kibicowska energia. Gdy krzyczymy w trakcie timeoutów różne rzeczy do naszych graczy, wydaje się on być nie na żarty przerażony.
M Wróbel - tym razem trochę w cieniu. Zbierał piłki, nie oddawał głupich rzutów. Kolejny raz zaprezentował swój świetny footwork (piłka wykręciła się z kosza). 6 pkt, 6 zb
D. Pieloch - oj nie wyszedł mu ten mecz strasznie. W pewnym momencie po festiwalu nieudanych zagrań (niecelna trójka, niecelny rzut pod dwutakcie, strata) zmieniony przez Arona. Usiadł wtedy na ławce, oparł łokcie o kolana i pochylił głowę w zamyśleniu. Miał do siebie pretensje, bo wiedział, że nie było dobrze. Podejmował złe decyzje, jak chociażby zwód do linii końcowej gdzie nie było na to miejsca. Rzucał za trzy z nieprzygotowanych pozycji, raz nawet z wykroku. 4 pkt, 1/10 z gry.
M. Nitsche - nie miałem wątpliwości, że ktoś z naszych graczy musi mobilizować do walki. To krzyknąć, to zrugać, to zbesztać, to obrazić. No i Mateo kimś takim był. Żeby nie być gołosłownym przytoczę jego wypowiedzi z timeoutu: "Gramy jak ci..ty !!" (chyba wiadomo o jakie słowo chodzi) czy też "Do ch..ja Wacława !". Ktoś taki jest bardzo zespołowi potrzebny. Bez wątpienia jest naszą pierwszą opcją w ataku. Wykorzystuje to, że w zespole wszyscy mają problemy z trafianiem do kosza. W grze ofensywnej największy potencjał ma właśnie Nitsche. Jedna akcja ruciła mi się w oczy, tak a propo woli walki: w meczu ze Sportino po stracie poszła kontra, a Mateo nie wrócił nawet do obrony, nie gonił złodzieja, w meczu ze Startem podobna sytuacja zakończyła się energicznym powrotem Mateusza za kontrą rywala i bezpardonowym faulem. O to chodzi. Tak to się robi w Wałbrzychu panie Nitsche. Za tą akcję dostał z resztą zasłużone brawa, nikt już z kibiców o stracie z której poszła kontra nie pamiętał. Na koniec podziękował nam za doping. A my dziękujemy za jego 15 pkt i 9 zb.
Ł. Muszyński - chyba go rozgryźliśmy. Jego "Poker Face" ujawniał się nam regularnie bo przegrywaliśmy mecz za meczem. Tym razem było zwycięstwo i rogal na jego twarzy. Bardzo podoba mi się to jak gna do ataku, szukając okazji by skończyć akcję z góry. Mniej podoba mi się to jak wbija się na siłę w "pomalowane" i nie kończy akcji spod kosza. Parę razy ponownie zachwycił dobrą współpracą z Kieltińskim. 13 pkt (4/13 za 2) i 8 zb.
Ł. Grzywa - strasznie mnie denerwuje jak traktują go niektórzy kibice. No właśnie: kibice czy "kibice" ? Pełne ironii ochy i achy gdy nie trafia w łatwych sytuacjach na pewno mu nie pomogą. Nasz olbrzym potrzebuje jednego meczu, ba - jednej akcji, by się przełamać. Gdy trafił oba osobiste ludzie z niedowierzaniem łapali powietrze. W samym "młynie" utworzyły się dwie grupki: tych, co Łukasza sponiewierali (biada im !) i tych, co skandowali jego nazwisko gdy schodził z parkietu. Musimy spojrzeć w lustro i zadać sobie pytanie: czy chodzimy na mecze by się z graczy nabijać czy im pomagać gorącym dopingiem ?
Ależ nas kibiców to zwycięstwo uskrzydliło. Dawno sie delektowaliśmy się smakiem wygranej. Czasem się zastanawiam czy to nasi zagrali tak dobrze, czy Start tak źle. Nieważne. Liczba dnia ? 4 (słownie: CZTERY) - tyloma wygraliśmy, tyle rzucilismy w trzeciej kwarcie. Szkoda tylko, że tak niewielu kibiców to widziało... Ostatnio tak mało widzów oglądaliśmy w poprzednim sezonie w meczu ze... Startem Lublin.
Już w piątek kolejny ważny mecz u siebie z GKS Tychy.
Ole !
Szukaj na tym blogu
niedziela, 27 lutego 2011
sobota, 26 lutego 2011
Góóórnik to Myy
Wybrałem się w piątek do naszego kotła na uroczystą prezentację piłkarzy Górnika przed rundą wiosenną II ligi zachodniej. No i muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem organizacji zarówno ludzi ze strony klubu jak i samych kibiców. Nie brakowało na trybunach chóralnych śpiewów, gwarnych okrzyków oraz machania biało-niebieskimi flagami. Sami zawodnicy triumfalnie wchodzili na parkiet niczym gwiazdy NBA przy zgaszonych światłach, muzyce i wszechogarniającym halę dymie. Oprawa godna.
Kibicowski "młyn" sięgał aż dwóch sektorów. Kibice na czerwonych oraz żółtych siedziskach (w tym autor tego wpisu) ani myśleli siadać, obserwując całą galę "na stojaka". Tak się trochę wczoraj rozmarzyłem, wyobrażając sobie tej jakości doping na koszykówce... achh... nawet w obecnym składzie chyba wygralibyśmy wszystkie mecze :) Tak fantastycznie ten doping się roznosił. Wrażenie na mnie zrobiło też dwóch panów "młynowych", którzy dbali o to, by nasze okrzyki były wyjątkowo donośne.
Wielkie wrażenie robią też oczywiście flagi. Przy głośnym "Góóórnik to Myy" powiewały nad naszymi głowami jak wojenne sztandary. Flagi prezentowały się imponująco, co nie zmienia faktu, że gwiazdą wieczoru były flagi-transparenty.
Transparenty aż powalają na kolana. Powracając myślami do samej organizacji imprezy ze strony klubu można być usatysfakcjonowanym. Był quiz dla kibiców, dotyczący wiedzy o piłkarskim Górniku, były nagrody. Była licytacja koszulki byłego już kapitana zespołu Piotra Przerywacza, który dopiero co zakończył karierę,a kibice nie omieszkali mu za jego grę w biało-niebieskich barwach podziękować. Były też krótkie przemówienia prezesa, trenera i nowych twarzy w naszym zespole. Dobrze prezentował się umiejscowiony na środku telebim, na którym kibice i sami zawodnicy mogli oglądać filmiki związane z drużyną KSG. Jedynym chyba niedociągnięciem była prezentacja grup młodzieżowych Górnika. Bramkarz trampkarzy pojawił się w stroju Realu Madryt, a jego koledzy z pola w wiśniowych koszulkach, przypominających "uwielbianych" przez naszych kibiców graczy Sparty Praga. Jeszcze gorzej wyglądało to u juniorów, którzy zjawili się w pomarańczowo-czarnych kostiumach, jednoznacznie kojarzących się z Chrobrym Głogów.
Piłka nożna ma wielką siłę w naszym mieście. Ma też tradycję, chociaż nie tak bogatą jak tradycje koszykarzy. Nie zmienia to faktu, że piłkarze cieszą się ogromną popularnością, i - niestety - większą niż koszykarze. O popularności nie decydują bynajmniej wyniki: zarówno koszykarze jak i piłkarze okupują dolne rejony tabeli swoich lig. W tym przypadku najważniejszą rolę odgrywa - czy się to komuś podoba czy nie - estyma futbolu w naszym kraju.
Nie zmienia to faktu, że pewne wzorce można spokojnie przenieść na grunt koszykarski np. przygaszone światła i muzyka w trakcie prezentacji czy też fenomenalne transparenty.
Kibicowski "młyn" sięgał aż dwóch sektorów. Kibice na czerwonych oraz żółtych siedziskach (w tym autor tego wpisu) ani myśleli siadać, obserwując całą galę "na stojaka". Tak się trochę wczoraj rozmarzyłem, wyobrażając sobie tej jakości doping na koszykówce... achh... nawet w obecnym składzie chyba wygralibyśmy wszystkie mecze :) Tak fantastycznie ten doping się roznosił. Wrażenie na mnie zrobiło też dwóch panów "młynowych", którzy dbali o to, by nasze okrzyki były wyjątkowo donośne.
Wielkie wrażenie robią też oczywiście flagi. Przy głośnym "Góóórnik to Myy" powiewały nad naszymi głowami jak wojenne sztandary. Flagi prezentowały się imponująco, co nie zmienia faktu, że gwiazdą wieczoru były flagi-transparenty.
Transparenty aż powalają na kolana. Powracając myślami do samej organizacji imprezy ze strony klubu można być usatysfakcjonowanym. Był quiz dla kibiców, dotyczący wiedzy o piłkarskim Górniku, były nagrody. Była licytacja koszulki byłego już kapitana zespołu Piotra Przerywacza, który dopiero co zakończył karierę,a kibice nie omieszkali mu za jego grę w biało-niebieskich barwach podziękować. Były też krótkie przemówienia prezesa, trenera i nowych twarzy w naszym zespole. Dobrze prezentował się umiejscowiony na środku telebim, na którym kibice i sami zawodnicy mogli oglądać filmiki związane z drużyną KSG. Jedynym chyba niedociągnięciem była prezentacja grup młodzieżowych Górnika. Bramkarz trampkarzy pojawił się w stroju Realu Madryt, a jego koledzy z pola w wiśniowych koszulkach, przypominających "uwielbianych" przez naszych kibiców graczy Sparty Praga. Jeszcze gorzej wyglądało to u juniorów, którzy zjawili się w pomarańczowo-czarnych kostiumach, jednoznacznie kojarzących się z Chrobrym Głogów.
Piłka nożna ma wielką siłę w naszym mieście. Ma też tradycję, chociaż nie tak bogatą jak tradycje koszykarzy. Nie zmienia to faktu, że piłkarze cieszą się ogromną popularnością, i - niestety - większą niż koszykarze. O popularności nie decydują bynajmniej wyniki: zarówno koszykarze jak i piłkarze okupują dolne rejony tabeli swoich lig. W tym przypadku najważniejszą rolę odgrywa - czy się to komuś podoba czy nie - estyma futbolu w naszym kraju.
Nie zmienia to faktu, że pewne wzorce można spokojnie przenieść na grunt koszykarski np. przygaszone światła i muzyka w trakcie prezentacji czy też fenomenalne transparenty.
piątek, 25 lutego 2011
Na start Górniku by ograć Start
Kolejny mecz. Kolejna gazetka. Stajemy się regularni niczym double-double Gortata w NBA. W najnowszym naszym wydaniu standardowa grafika i układ. Gazetkę będzie można tym razem znaleźć na siedziskach. Niestety, nie obyło się bez błędów: literówek, niedopatrzeń czy też niedociągnięć wynikających ze złośliwości przedmiotów martwych (w tym przypadku Worda 2003). Największe niedopatrzenie to brak zaznaczenia faktu, że trenerem lublinian jest Dominik Derwisz. W gazetce widnieje niestety niezmieniony od ostatniego wydania Aleksander Krutikow, coach Sportino. Za niedogodnienia przpraszam i obiecuję poprawę. Tak mi dopomóż Bóg.
Co do samego meczu ze Startem Lublin - jest to absolutnie rywal do ogrania, przejścia itd. Przed naszymi trzy szalenie ważne mecze. I wszystkie u siebie. Kolejno gramy ze Startem, Tychami i Zniczem. Trzej rywale, z którymi absolutnie jesteśmy w stanie powalczyć. I to nawet bez dwóch naszych weteranów.
Start prawie, prawie ograliśmy w Lublinie na inaugurację rozgrywek. Zabrakło szczęścia, które obraziło się na nas po tym jak balowało z nami przez cały ubiegły sezon. Tychy za to mają ławkę krótszą nawet od naszej. Oprócz mocarnego tria Jarecki - Witos - Kwiatkowski niewiele się tam dzieje. Znicz z kolei to młody zespół, ostro walczący o playoffs. Pruszkowianie to ekipa mniej więcej na poziomie Spójni, którą to przecież ograliśmy.
Niejednokrotnie się niestety przekonaliśmy, że biało-niebiescy są w tym sezonie nieobliczalni. Potrafimy ograć Spójnię, by potem ulec Polonii 2011. Demonstrujemy wahania formy większe niż wahania cen ropy po rewolucji w Libii.
Czas na koncentrację. Czas wypić o jedną szklankę mleka więcej (tak, tak panie Muszyński - po to, byś latał wysoko ponad gąszczem lubelskich gałęzi). Czas dolać benzyny do baku panie Wicher, by starczyło zrobić trzy okrążenia wokół boiska w obrębie 24 sekund. Czas dziurawić obręcz uderzeniami okrągłym, pomarańczowym przedmiotem zza łuku panie Pieloch. Czas zebrać zespół w kupkę i zapytać: "Gramy k... czy nie gramy !?" panie Nitsche. Czas ograć Start.
Co do samego meczu ze Startem Lublin - jest to absolutnie rywal do ogrania, przejścia itd. Przed naszymi trzy szalenie ważne mecze. I wszystkie u siebie. Kolejno gramy ze Startem, Tychami i Zniczem. Trzej rywale, z którymi absolutnie jesteśmy w stanie powalczyć. I to nawet bez dwóch naszych weteranów.
Start prawie, prawie ograliśmy w Lublinie na inaugurację rozgrywek. Zabrakło szczęścia, które obraziło się na nas po tym jak balowało z nami przez cały ubiegły sezon. Tychy za to mają ławkę krótszą nawet od naszej. Oprócz mocarnego tria Jarecki - Witos - Kwiatkowski niewiele się tam dzieje. Znicz z kolei to młody zespół, ostro walczący o playoffs. Pruszkowianie to ekipa mniej więcej na poziomie Spójni, którą to przecież ograliśmy.
Niejednokrotnie się niestety przekonaliśmy, że biało-niebiescy są w tym sezonie nieobliczalni. Potrafimy ograć Spójnię, by potem ulec Polonii 2011. Demonstrujemy wahania formy większe niż wahania cen ropy po rewolucji w Libii.
Czas na koncentrację. Czas wypić o jedną szklankę mleka więcej (tak, tak panie Muszyński - po to, byś latał wysoko ponad gąszczem lubelskich gałęzi). Czas dolać benzyny do baku panie Wicher, by starczyło zrobić trzy okrążenia wokół boiska w obrębie 24 sekund. Czas dziurawić obręcz uderzeniami okrągłym, pomarańczowym przedmiotem zza łuku panie Pieloch. Czas zebrać zespół w kupkę i zapytać: "Gramy k... czy nie gramy !?" panie Nitsche. Czas ograć Start.
czwartek, 24 lutego 2011
"Już nie będę markotny, bo na szczyt wejdę samotny"
Nie udało się. Górnośląski dym z wysokich jak topola kominów zasłaniał drogę do kosza. Nasi się zaczadzili. Stężenie dwutlenku węgla w Dąbrowie przekraczało normy. Porażka 57:65 jest piątą z rzędu i osiemnastą w sezonie. Celowo piszę to słownie, bo jak widzę to samo w cyfrach, sytuacja przedstawia się bardziej makabrycznie. Jesteśmy na czternastym miejscu w tabeli na szesnaście ekip. Na wyjeździe wygraliśmy raz (plus raz walkower na naszą korzyść), ulegliśmy razy jedenaście. W tym o to momencie czas schować głowę w dłoniach w geście rozpaczy. Ale zaraz, zaraz... Tli się nadzieja. Nadzieja, że będzie lepiej, ponieważ....
....ponieważ nasi prowadzili do przerwy z silnym MKS Dąbrowa Górnicza 33:26. Ba, w połowie czwartej kwarty byliśmy do przodu czterema oczkami. A MKS to nie byle kto - to zespół, który u siebie ostatni raz przegrał w październiku 2010. Czego więc nam zabrakło ? Na pewno nie kibiców, którzy w dziesięciu się na Śląsku pojawili.
Zabrakło nam przede wszystkim Głębi Składu. Wspomniana Głębia postanowiła nie wsiadać z nami do autokaru. Obraziła się na nas strasznie, "walnęła focha." Pojechaliśmy na mecz w ośmioosobowym składzie plus Murzacz i Ratajczak w roli statystów i nosicieli bidonów, w którym tak czy siak przelewa się poczciwa źródlana "Anka", a nie jakieś tam dziadostwo w stylu "Isostara". W meczowym dresie po raz kolejny zabrakło naszych dwóch weteranów. Coraz mniejsza grupa kibiców wierzy, że wciąż dokuczają im regularne jak w zegarku urazy. Ich zapodzianie się pozostaje dla nas zagadką. Myślę, że w takich sytuacjach gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o.... (to słowo-rzeczownik od jakiegoś czasu rzadko pojawia się w biało-niebieskim otoczeniu). Owa niejasność powinna być wyjaśniona w oficjalnym oświadczeniu, obwieszczeniu, komunikacie, bo my kibice coraz mniej w tym wszystkim jesteśmy w stanie zrozumieć.
Co do postawy na boisku tej ośmioosobowej grupki możemy być względnie zadowoleni. Powalczyli, rzucili swoje standardowe mniej niż 60 punktów, co ważniejsze zatrzymali rywala w ataku. Błyszczał Mateo Nitsche, który w pierwszej kwarcie, tak świetnie przez naszych rozegranej, trzymał wynik. Jego 17 pkt (najwięcej) i 7 zb (najwięcej) pozwalają mu bez obaw nucić pod nosem słowa z utworu "I'm the Best" w wykonaniu Nicki Minaj: "I hope they coming for me because the top is lonely" (czyli w naszej rzeczywistości górniczej: "Już nie będę markotny, bo na szczyt wejdę samotny"). No i rzeczywiście: w naszym zespole na pozycji lidera jest wakat, panuje bezkrólewie. Szczyt, nasz top jest samotny, opustoszały, nie podbity. Nitsche od jakiegoś czasu wykonuje stosowne kroki, by coś w tej materii zmienić. Po odejściu Krzysia regularnie dostarcza zespołowi tlenu, by ten się nie udusił i funkcjonował.
By to wszystko obracało się w zwycięstwa, potrzebujemy stabilniejszej formy dwójki Muszyński - Wróbel. w Dąbrowie zaliczyli jedynie marne 6/19 z gry. Zastanawia mnie to, że KSG gra o niebo lepiej w obronie na wyjazdach. W Siedlcach tracimy 58, w Szczecinie 61, w Dąbrowie 65 punktów. A w naszym kotle ? Ostatnio 98 ze Sportino, 84 z ŁKS, 83 z Asseco. Ok, rywale silniejsi, ale jednak coś tu nie gra i nawet 54 stracone punkty ze Spójnią tego obrazu nie zmieniają. Może to presja kibiców ? Hmm...
Do końca sezonu zostały nam jedynie mecze trudne. W tej lidze nie ma dla nas spacerków. Tak jak w ekstraklasie, tak teraz każdy pojedynek jest o życie. W prawie każdym meczu wyciągamy nóż, gdy rywal ma kałacha. Takie realia. Trzeba rywala przechytrzyć, zaskoczyć, a nie liczyć, że kałach się zatnie. Następny mecz u siebie z Lublinem. Oni kałacha nie mają. W tym tkwi nasza szansa.
....ponieważ nasi prowadzili do przerwy z silnym MKS Dąbrowa Górnicza 33:26. Ba, w połowie czwartej kwarty byliśmy do przodu czterema oczkami. A MKS to nie byle kto - to zespół, który u siebie ostatni raz przegrał w październiku 2010. Czego więc nam zabrakło ? Na pewno nie kibiców, którzy w dziesięciu się na Śląsku pojawili.
Zabrakło nam przede wszystkim Głębi Składu. Wspomniana Głębia postanowiła nie wsiadać z nami do autokaru. Obraziła się na nas strasznie, "walnęła focha." Pojechaliśmy na mecz w ośmioosobowym składzie plus Murzacz i Ratajczak w roli statystów i nosicieli bidonów, w którym tak czy siak przelewa się poczciwa źródlana "Anka", a nie jakieś tam dziadostwo w stylu "Isostara". W meczowym dresie po raz kolejny zabrakło naszych dwóch weteranów. Coraz mniejsza grupa kibiców wierzy, że wciąż dokuczają im regularne jak w zegarku urazy. Ich zapodzianie się pozostaje dla nas zagadką. Myślę, że w takich sytuacjach gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o.... (to słowo-rzeczownik od jakiegoś czasu rzadko pojawia się w biało-niebieskim otoczeniu). Owa niejasność powinna być wyjaśniona w oficjalnym oświadczeniu, obwieszczeniu, komunikacie, bo my kibice coraz mniej w tym wszystkim jesteśmy w stanie zrozumieć.
Co do postawy na boisku tej ośmioosobowej grupki możemy być względnie zadowoleni. Powalczyli, rzucili swoje standardowe mniej niż 60 punktów, co ważniejsze zatrzymali rywala w ataku. Błyszczał Mateo Nitsche, który w pierwszej kwarcie, tak świetnie przez naszych rozegranej, trzymał wynik. Jego 17 pkt (najwięcej) i 7 zb (najwięcej) pozwalają mu bez obaw nucić pod nosem słowa z utworu "I'm the Best" w wykonaniu Nicki Minaj: "I hope they coming for me because the top is lonely" (czyli w naszej rzeczywistości górniczej: "Już nie będę markotny, bo na szczyt wejdę samotny"). No i rzeczywiście: w naszym zespole na pozycji lidera jest wakat, panuje bezkrólewie. Szczyt, nasz top jest samotny, opustoszały, nie podbity. Nitsche od jakiegoś czasu wykonuje stosowne kroki, by coś w tej materii zmienić. Po odejściu Krzysia regularnie dostarcza zespołowi tlenu, by ten się nie udusił i funkcjonował.
By to wszystko obracało się w zwycięstwa, potrzebujemy stabilniejszej formy dwójki Muszyński - Wróbel. w Dąbrowie zaliczyli jedynie marne 6/19 z gry. Zastanawia mnie to, że KSG gra o niebo lepiej w obronie na wyjazdach. W Siedlcach tracimy 58, w Szczecinie 61, w Dąbrowie 65 punktów. A w naszym kotle ? Ostatnio 98 ze Sportino, 84 z ŁKS, 83 z Asseco. Ok, rywale silniejsi, ale jednak coś tu nie gra i nawet 54 stracone punkty ze Spójnią tego obrazu nie zmieniają. Może to presja kibiców ? Hmm...
Do końca sezonu zostały nam jedynie mecze trudne. W tej lidze nie ma dla nas spacerków. Tak jak w ekstraklasie, tak teraz każdy pojedynek jest o życie. W prawie każdym meczu wyciągamy nóż, gdy rywal ma kałacha. Takie realia. Trzeba rywala przechytrzyć, zaskoczyć, a nie liczyć, że kałach się zatnie. Następny mecz u siebie z Lublinem. Oni kałacha nie mają. W tym tkwi nasza szansa.
poniedziałek, 21 lutego 2011
Obozowo
Juniorzy zakończyli właśnie obóz przygotowawczy w Kłodzku. Skoszarowani w miejscowym zespole szkół nie marnowali wolnego czasu. Obok treningów był czas na zabawę. W sieci pojawił się filmik z 10 najlepszymi momentami obozu. Momentami jest śmiesznie, chwilami jest...hmm... yyy.... z resztą jeżeli ktoś nie miał okazji obejrzeć to teraz jest ta okazja:
Znalazły się nawet pozdrowienia dla młyna od rozgrywającego Pawła Maryniaka #13 za co dziękujemy :)
Pojawiły się również inne filmiki z obozu tj. smażenie placków na kolacje przez Wiktora "Makłowicza" Borkowskiego w towarzystwie mąki LeBrona czy też jedzenie kisielu przez Huberta Murzacza.
A tak na poważnie - juniorom do końca rozgrywek w regionie pozostały same trudne spotkania. Najbliższe 6 marca u siebie z Chromikiem Żary gdzie przyjdzie czas na rewanż za porażkę 91:116 na wyjeździe. Markę Zastalu Zielona Góra nie trzeba przedstawiać. Obecni juniorzy to 7. drużyna Mistrzostw Polski Kadetów 2010. Z zielonogórzanami juniorów czeka pojedynek u siebie i na wyjeździe. Bardzo wymagającym rywalem zapewne będzie także Turów z którym nasi zagrają w Zgorzelcu. W Wałbrzychu KSG pewnie wygrał 78:49, ale mecz na wyjeździe rządzi się zupełnie innymi prawami.
Tak więc cztery mecze w których o wygraną będzie szalenie ciężko. Nasi juniorzy muszą wznieść się na wyżyny swoich umiejętności. Powtórzenie ogromnego sukcesu z zeszłego roku, czyi awansu do ćwierćfinałów Mistrzostw Polski będzie zadaniem trudnym.
Znalazły się nawet pozdrowienia dla młyna od rozgrywającego Pawła Maryniaka #13 za co dziękujemy :)
Pojawiły się również inne filmiki z obozu tj. smażenie placków na kolacje przez Wiktora "Makłowicza" Borkowskiego w towarzystwie mąki LeBrona czy też jedzenie kisielu przez Huberta Murzacza.
A tak na poważnie - juniorom do końca rozgrywek w regionie pozostały same trudne spotkania. Najbliższe 6 marca u siebie z Chromikiem Żary gdzie przyjdzie czas na rewanż za porażkę 91:116 na wyjeździe. Markę Zastalu Zielona Góra nie trzeba przedstawiać. Obecni juniorzy to 7. drużyna Mistrzostw Polski Kadetów 2010. Z zielonogórzanami juniorów czeka pojedynek u siebie i na wyjeździe. Bardzo wymagającym rywalem zapewne będzie także Turów z którym nasi zagrają w Zgorzelcu. W Wałbrzychu KSG pewnie wygrał 78:49, ale mecz na wyjeździe rządzi się zupełnie innymi prawami.
Tak więc cztery mecze w których o wygraną będzie szalenie ciężko. Nasi juniorzy muszą wznieść się na wyżyny swoich umiejętności. Powtórzenie ogromnego sukcesu z zeszłego roku, czyi awansu do ćwierćfinałów Mistrzostw Polski będzie zadaniem trudnym.
sobota, 19 lutego 2011
Popadając w rutynę
Dostaliśmy od Sportino lekcję koszykówki. 71:98. Gdzieś tam łamało nas w kościach na znak, że będzie ciężko coś ugrać. No i było. Zaczynamy powoli popadać w rutynę. Która to już nasza porażka kosmiczną różnicą punktów ? Nie marudziliśmy, gdy te monstrualne porażki przychodziły na wyjazdach. Co tu jednak pisać, gdy we własnej hali dajemy sobie rzucić prawie setkę ?
Dziwne rzeczy dzieją się w naszym przybytku. Nasz klub staje się powoli lokalną wyspą tajemnic. Lokalnym Roswell. Brak jedynie kręgów w zbożu. O co chodzi ? Na elektronicznej tablicy ogłoszeń przed halą można było wyczytać, że mecz ze Sportino odbędzie się nie w sobotę 19.lutego, a w... sobotę 18 lutego (tylko którego roku ?). Po kupnie biletu nikt mnie nawet nie zatrzymywał przy wejściu na halę by owy bilet przedrzeć. Pusto. Nie brakowało także tajemniczych zniknięć. Zaginął Marcin Sterenga, którego nie tylko nie było w składzie, ale nawet zabrakło go na ławce rezerwowych.
Straszne jak nasze oczekiwania z każdym meczem spadają, a ironia sprytnie przejmuje nad nami kontrolę. Gdy prowadziliśmy 2:0 padały głosy by kończyć mecz, grać na czas, łapać na spalonym. Było 2:0 i ktoś zażartował, że to nasze ostatnie prowadzenie. Dopiero później załapałem, że to nie był żart. Gdy w pierwszej kwarcie nasi rzucili 20 pkt przecieraliśmy oczy ze zdumienia. W tym momencie było 20:22, a ci z Kujaw byli święcie przekonani, że wygrają ten mecz prezentując chodzone tempo poloneza. W drugiej kwarcie skończyły się żarty, a swój początek miała nasza kibicowska frustracja. W tej kwarcie jesteśmy do tyłu 7:33. Byliśmy wkurzeni bardziej niż w meczu ze Szczecinem gdy trafiliśmy tylko raz do kosza w 10 minut. Nasi nie mogli połapać się w komunikacji w obronie co rywal boleśnie zamieniał na punkty. O tej kwarcie wszyscy chcemy zapomnieć jak najszybciej. Tak źle grających biało-niebieskich nie widzieliśmy dawno. Swoją dezaprobatę wyraziliśmy w gwizdach i buczeniach co ostatni raz miało miejsce bardzo dawno temu. Niech to pozostanie komentarzem do tej kwarty.
Po przerwie nasi niczym po dopalaczach ostro ruszyli z kopyta. Po żenującej grze Lechowi wystarczyła JEDNA akcja by wygrać w czwartek z Bragą. Koszykówka jednak to nie piłka nożna. Pojedyncza akcja i jedne dobre zagranie to za mało.
Tego dnia inowrocławski walec nie miał dla nas litości. Pięciu graczy Sportino miało dwucyfrową zdobycz punktową. Najbardziej jednak kuła w oczy bezkarność ich strzelców. Tego dnia byli jak skazańcy na warunkowym. Poczuli wolność zza linii 6,75. Wyszaleli się. Mowa tu o dobrze znanych gagatkach - specjalistach w balowaniu za łukiem. Mowa o Tomaszu Piotrkiewiczu (2x3) i Jacku Sulowskim (3x3).
Nasza obrona nie istniała tak jak nie istnieje sens w sztukach rodem z teatru absurdu. Rozpracowanie naszych zasieków dla graczy z Ino było prostsze niż zmywanie naczyń czy też odkurzanie. Nie trudno zgodzić się z twierdzeniem, że gościom rzut po prostu kolokwialnie "siedział". My jednak zrobiliśmy naprawdę niewiele by choć trochę im poprzeszkadzać. Sportino było lepsze, szybsze, skoczniejsze, bardziej zorganizowane.
W grze naszego zespołu był jednak jeden człowiek co do którego nie możemy mieć pretensji. MARCIN WRÓBEL zasłużył by napisać jego nazwisko wielkimi literami. Swoją energią mógłby zasilać wielkomiejskie osiedla.
Jesteśmy minus 29. Nikt jednak chyba nie żałuje, że się w hali znalazł. Dlaczego ? Dlatego, że byliśmy świadkami zagrań niepowtarzalnych, niespotykanych często na tym poziomie abstrakcji. Można z tego zrobić listę przebojów. Moje prywatne top 3 (o dwóch godnych akcjach Kuajwiaków milczę):
3-jednoręczny wsad z faulem Muszyńskiego. Przeleciał nad jakimś sportiniakiem w sposób co najmniej bezczelny.
2 - blok Wróbla o tablicę. Szokująca akcja. Przez moment myślałem, że coś z pary piłka - tablica nie wytrzyma tej skondensowanej wróblowskiej energii. Aż zatrzeszczało, zaskwierczało w okolicach kontrukcji kosza. W 99/100 spotkań akcja meczu. Dziś był ten jeden raz gdy oglądaliśmy coś jeszcze lepszego.
1 - zwycięzcą rankingu jest bezapelacyjnie akcja Kietliński - Muszyński. Nasi wypuszczają kontrę. Jest przewaga 2 na 1, a Wicher rzuca piłkę na obręcz. Alley - oopa chwyta Łukasz, kończąc akcję z góry . Wow ! Nie mogłem ustać w miejscu gdy widziałem pędzącego za akcją naszego Ice Mana. Byłem pewien, że Wicher nie rzuci mu tej piłki. A jednak. Brawo. Ostatni raz coś takiego oglądaliśmy za czasów pary Stokłosa-Czerwonka. Czemu nie można tego zobaczyć jeszcze raz !?
M. Kowalski - dobry start. 2/2 za trzy z kąta. Później miałem deja vu. Raz się zakozłował (jak z ŁKS), raz w kontrze biegł za wolno sam na sam z koszem co spowodowało, że został powstrzymany (jak z ŁKS). Ogólnie jednak solidny wyrobnik. Wie kiedy rzucić, wie kiedy podać. Stąd obok 8 pkt aż 8 asyst. Co ważne - tylko 2 straty.
J. Kietliński - ta jego akcja z Muszyńskim tak zapadła w pamięć, że nie bardzo pamiętam co on tam na parkiecie jeszcze ponadto wyczyniał. Standardowo by się dostatecznie rozgrzać i złapać obroty musiał wykonać dwa okrążenia wokół parkietu z piłką. W trakcie meczu oczywiście. Nie tracił głupio piłki co mu się zdarzało wcześniej. 7 asyst. 8 pkt.
M. Wróbel - najlepszy z naszych. Ależ on jest waleczny i skoczny. Dwa bloki, wsad. W pewnym momencie zastanawialiśmy się czy zamiast "Biało-Niebiescy !" nie czas zacząć rzucać w eter "Marcin Wróbel !" Wrażenie zrobiła też jedna z jego zbiórek gdy dynamicznie wskoczył w gąszcz wyciągniętych rąk zgarniając piłkę. Ostatnio taką energio-furię można było spotkać w rewolucyjnym Egipcie, w Kairze na Placu Tahrir. 15 pkt. 9 zb
D. Pieloch - walczył, skakał, biegał. Nie można mu odmówić walki. Zabrakło jego trójek. Zawiódł w końcówce gdy sam na sam z koszem nie wykończył dwutaktu. Wykonczył nas. Przekombinował. To jedno zagranie podsumowało całe 40 minut w wykonaniu naszych. 4 pkt
M. Nitsche - nie tym razem. Mało aktywny w ataku, a szkoda bo zza linii 6,75 miał 2/3. Dość króko w grze. 7 pkt. Za mało. Wierzyliśmy, że po dzisiejszym spektaklu czeka go nominacja do koszykarskiego Oscara. Skończyło się na nominacji na gorące krzesło. Krzesełko. Krzesełko rezerwowych. 7 pkt.
B. Józefowicz - pochłonięty przez minusowego evala. Przypomniał mu o sobie. Nie pukał. Wprosił się do salonu nie zdejmując butów. Nasz Józek sam go zaprosił swoim 0/6 za 3. Starał się coś zmienić. Przy użyciu niewybrednych słów cisnął nawet otwartą dłonią w parkiet. Nie pomogło. Przeszedł obok spotkania. Mecz sobie, a on sobie. 6 pkt, 1/8 z gry.
Ł. Muszyński - dał sygnał do nacisku w 3 kwarcie. Zaliczał przechwyty, niczym gazela gnał do kontry. Wykazał niemało animuszu. Dwa wsady w tym jeden z alley-oopa (nie wierzyłem, że to chwyci by pociągnąć z góry). Co mnie cieszy - poprawił osobiste. Ma parcie na kosz. Aż za duże (nie wierzę, że to piszę):
a) raz mógł podać do Kowalskiego ale sam postanowił polecieć na kosz. Nie doleciał b) raz przy próbie kolejnego wsadu dostał potężny blok od Lichodzijewskiego co skończyło się tym, że trzeba było Łukasza zeskrobywać z parkietu. Nasz Ice Man zamyka oczy i transportuje swoje dwumetrowe parametry w pomalowane nawet gdy czeka tam już na niego trzech rywali. Coraz bardziej regularny. W sumie fajnie, że został u nas. 15 pkt i 8 zb
A. Stochmiałek - przywykł na mecze przynosić poduszkę i koc. Zasypiał w pierwszej kwarcie, a budzono go jakoś dwie godziny póżniej. Tym razem jednak kinder niespodzianka. Trochę zdziwiło nas to, że oddał siedem rzutów z gry. Bardziej nas zdziwiło jednak to, że cztery z tych katapultowych prób doszły celu. 8 pkt
Ł. Grzywa - obiecałem sobie, że nie będę go krytykował. W pamięć zapadł mi tym, że jako jedyny gracz wchodząc na halę przywitał się z nami - kibicami. Było nas wtedy na trybunach trzech, a ja ponadto stałem w drugim rzędzie. Dla Łukasza to nie była przeszkoda. Wyciągnął swoją wielkości patelni dłoń w moim kierunku. Zrobił to sprytnie, wykorzystując przestrzeń pomiędzy barierką a kratkami. Wielki szacun Łukasz. Tak wielki jak tyś sam. Co do jego występu boiskowego - każdy widział. A kto nie widział - delikatnie rzecz ujmując - nic nie stracił.
B. Ratajczak - zasiedział się na ławce. Pamiętacie go w tamtym sezonie ? Dobre, energetyczne zmiany. Skoczność. Pamiętam jeden mecz w którym miał 10 pkt. Nic już z tego nie zostało. Dziś po jego próbie z dystansu piłka takim łukiem ominęła obręcz, że istniała szansa na znalezienie ją w hallu. W statystykach nie policzono tego nawet jako rzutu. W drugim podejściu też jakoś ta psotna obręcz była celem zbyt odległym.
Po meczu Krzysiu Jakóbczyk podszedł do nas i przepraszał, że jest jak jest. Postanowił nas nie krzywdzić. Tylko 6 pkt. Rzucił to co musiał.
Sportino niestety było poza naszym zasięgiem.
Dziwne rzeczy dzieją się w naszym przybytku. Nasz klub staje się powoli lokalną wyspą tajemnic. Lokalnym Roswell. Brak jedynie kręgów w zbożu. O co chodzi ? Na elektronicznej tablicy ogłoszeń przed halą można było wyczytać, że mecz ze Sportino odbędzie się nie w sobotę 19.lutego, a w... sobotę 18 lutego (tylko którego roku ?). Po kupnie biletu nikt mnie nawet nie zatrzymywał przy wejściu na halę by owy bilet przedrzeć. Pusto. Nie brakowało także tajemniczych zniknięć. Zaginął Marcin Sterenga, którego nie tylko nie było w składzie, ale nawet zabrakło go na ławce rezerwowych.
Straszne jak nasze oczekiwania z każdym meczem spadają, a ironia sprytnie przejmuje nad nami kontrolę. Gdy prowadziliśmy 2:0 padały głosy by kończyć mecz, grać na czas, łapać na spalonym. Było 2:0 i ktoś zażartował, że to nasze ostatnie prowadzenie. Dopiero później załapałem, że to nie był żart. Gdy w pierwszej kwarcie nasi rzucili 20 pkt przecieraliśmy oczy ze zdumienia. W tym momencie było 20:22, a ci z Kujaw byli święcie przekonani, że wygrają ten mecz prezentując chodzone tempo poloneza. W drugiej kwarcie skończyły się żarty, a swój początek miała nasza kibicowska frustracja. W tej kwarcie jesteśmy do tyłu 7:33. Byliśmy wkurzeni bardziej niż w meczu ze Szczecinem gdy trafiliśmy tylko raz do kosza w 10 minut. Nasi nie mogli połapać się w komunikacji w obronie co rywal boleśnie zamieniał na punkty. O tej kwarcie wszyscy chcemy zapomnieć jak najszybciej. Tak źle grających biało-niebieskich nie widzieliśmy dawno. Swoją dezaprobatę wyraziliśmy w gwizdach i buczeniach co ostatni raz miało miejsce bardzo dawno temu. Niech to pozostanie komentarzem do tej kwarty.
Po przerwie nasi niczym po dopalaczach ostro ruszyli z kopyta. Po żenującej grze Lechowi wystarczyła JEDNA akcja by wygrać w czwartek z Bragą. Koszykówka jednak to nie piłka nożna. Pojedyncza akcja i jedne dobre zagranie to za mało.
Tego dnia inowrocławski walec nie miał dla nas litości. Pięciu graczy Sportino miało dwucyfrową zdobycz punktową. Najbardziej jednak kuła w oczy bezkarność ich strzelców. Tego dnia byli jak skazańcy na warunkowym. Poczuli wolność zza linii 6,75. Wyszaleli się. Mowa tu o dobrze znanych gagatkach - specjalistach w balowaniu za łukiem. Mowa o Tomaszu Piotrkiewiczu (2x3) i Jacku Sulowskim (3x3).
Nasza obrona nie istniała tak jak nie istnieje sens w sztukach rodem z teatru absurdu. Rozpracowanie naszych zasieków dla graczy z Ino było prostsze niż zmywanie naczyń czy też odkurzanie. Nie trudno zgodzić się z twierdzeniem, że gościom rzut po prostu kolokwialnie "siedział". My jednak zrobiliśmy naprawdę niewiele by choć trochę im poprzeszkadzać. Sportino było lepsze, szybsze, skoczniejsze, bardziej zorganizowane.
W grze naszego zespołu był jednak jeden człowiek co do którego nie możemy mieć pretensji. MARCIN WRÓBEL zasłużył by napisać jego nazwisko wielkimi literami. Swoją energią mógłby zasilać wielkomiejskie osiedla.
Jesteśmy minus 29. Nikt jednak chyba nie żałuje, że się w hali znalazł. Dlaczego ? Dlatego, że byliśmy świadkami zagrań niepowtarzalnych, niespotykanych często na tym poziomie abstrakcji. Można z tego zrobić listę przebojów. Moje prywatne top 3 (o dwóch godnych akcjach Kuajwiaków milczę):
3-jednoręczny wsad z faulem Muszyńskiego. Przeleciał nad jakimś sportiniakiem w sposób co najmniej bezczelny.
2 - blok Wróbla o tablicę. Szokująca akcja. Przez moment myślałem, że coś z pary piłka - tablica nie wytrzyma tej skondensowanej wróblowskiej energii. Aż zatrzeszczało, zaskwierczało w okolicach kontrukcji kosza. W 99/100 spotkań akcja meczu. Dziś był ten jeden raz gdy oglądaliśmy coś jeszcze lepszego.
1 - zwycięzcą rankingu jest bezapelacyjnie akcja Kietliński - Muszyński. Nasi wypuszczają kontrę. Jest przewaga 2 na 1, a Wicher rzuca piłkę na obręcz. Alley - oopa chwyta Łukasz, kończąc akcję z góry . Wow ! Nie mogłem ustać w miejscu gdy widziałem pędzącego za akcją naszego Ice Mana. Byłem pewien, że Wicher nie rzuci mu tej piłki. A jednak. Brawo. Ostatni raz coś takiego oglądaliśmy za czasów pary Stokłosa-Czerwonka. Czemu nie można tego zobaczyć jeszcze raz !?
M. Kowalski - dobry start. 2/2 za trzy z kąta. Później miałem deja vu. Raz się zakozłował (jak z ŁKS), raz w kontrze biegł za wolno sam na sam z koszem co spowodowało, że został powstrzymany (jak z ŁKS). Ogólnie jednak solidny wyrobnik. Wie kiedy rzucić, wie kiedy podać. Stąd obok 8 pkt aż 8 asyst. Co ważne - tylko 2 straty.
J. Kietliński - ta jego akcja z Muszyńskim tak zapadła w pamięć, że nie bardzo pamiętam co on tam na parkiecie jeszcze ponadto wyczyniał. Standardowo by się dostatecznie rozgrzać i złapać obroty musiał wykonać dwa okrążenia wokół parkietu z piłką. W trakcie meczu oczywiście. Nie tracił głupio piłki co mu się zdarzało wcześniej. 7 asyst. 8 pkt.
M. Wróbel - najlepszy z naszych. Ależ on jest waleczny i skoczny. Dwa bloki, wsad. W pewnym momencie zastanawialiśmy się czy zamiast "Biało-Niebiescy !" nie czas zacząć rzucać w eter "Marcin Wróbel !" Wrażenie zrobiła też jedna z jego zbiórek gdy dynamicznie wskoczył w gąszcz wyciągniętych rąk zgarniając piłkę. Ostatnio taką energio-furię można było spotkać w rewolucyjnym Egipcie, w Kairze na Placu Tahrir. 15 pkt. 9 zb
D. Pieloch - walczył, skakał, biegał. Nie można mu odmówić walki. Zabrakło jego trójek. Zawiódł w końcówce gdy sam na sam z koszem nie wykończył dwutaktu. Wykonczył nas. Przekombinował. To jedno zagranie podsumowało całe 40 minut w wykonaniu naszych. 4 pkt
M. Nitsche - nie tym razem. Mało aktywny w ataku, a szkoda bo zza linii 6,75 miał 2/3. Dość króko w grze. 7 pkt. Za mało. Wierzyliśmy, że po dzisiejszym spektaklu czeka go nominacja do koszykarskiego Oscara. Skończyło się na nominacji na gorące krzesło. Krzesełko. Krzesełko rezerwowych. 7 pkt.
B. Józefowicz - pochłonięty przez minusowego evala. Przypomniał mu o sobie. Nie pukał. Wprosił się do salonu nie zdejmując butów. Nasz Józek sam go zaprosił swoim 0/6 za 3. Starał się coś zmienić. Przy użyciu niewybrednych słów cisnął nawet otwartą dłonią w parkiet. Nie pomogło. Przeszedł obok spotkania. Mecz sobie, a on sobie. 6 pkt, 1/8 z gry.
Ł. Muszyński - dał sygnał do nacisku w 3 kwarcie. Zaliczał przechwyty, niczym gazela gnał do kontry. Wykazał niemało animuszu. Dwa wsady w tym jeden z alley-oopa (nie wierzyłem, że to chwyci by pociągnąć z góry). Co mnie cieszy - poprawił osobiste. Ma parcie na kosz. Aż za duże (nie wierzę, że to piszę):
a) raz mógł podać do Kowalskiego ale sam postanowił polecieć na kosz. Nie doleciał b) raz przy próbie kolejnego wsadu dostał potężny blok od Lichodzijewskiego co skończyło się tym, że trzeba było Łukasza zeskrobywać z parkietu. Nasz Ice Man zamyka oczy i transportuje swoje dwumetrowe parametry w pomalowane nawet gdy czeka tam już na niego trzech rywali. Coraz bardziej regularny. W sumie fajnie, że został u nas. 15 pkt i 8 zb
A. Stochmiałek - przywykł na mecze przynosić poduszkę i koc. Zasypiał w pierwszej kwarcie, a budzono go jakoś dwie godziny póżniej. Tym razem jednak kinder niespodzianka. Trochę zdziwiło nas to, że oddał siedem rzutów z gry. Bardziej nas zdziwiło jednak to, że cztery z tych katapultowych prób doszły celu. 8 pkt
Ł. Grzywa - obiecałem sobie, że nie będę go krytykował. W pamięć zapadł mi tym, że jako jedyny gracz wchodząc na halę przywitał się z nami - kibicami. Było nas wtedy na trybunach trzech, a ja ponadto stałem w drugim rzędzie. Dla Łukasza to nie była przeszkoda. Wyciągnął swoją wielkości patelni dłoń w moim kierunku. Zrobił to sprytnie, wykorzystując przestrzeń pomiędzy barierką a kratkami. Wielki szacun Łukasz. Tak wielki jak tyś sam. Co do jego występu boiskowego - każdy widział. A kto nie widział - delikatnie rzecz ujmując - nic nie stracił.
B. Ratajczak - zasiedział się na ławce. Pamiętacie go w tamtym sezonie ? Dobre, energetyczne zmiany. Skoczność. Pamiętam jeden mecz w którym miał 10 pkt. Nic już z tego nie zostało. Dziś po jego próbie z dystansu piłka takim łukiem ominęła obręcz, że istniała szansa na znalezienie ją w hallu. W statystykach nie policzono tego nawet jako rzutu. W drugim podejściu też jakoś ta psotna obręcz była celem zbyt odległym.
Po meczu Krzysiu Jakóbczyk podszedł do nas i przepraszał, że jest jak jest. Postanowił nas nie krzywdzić. Tylko 6 pkt. Rzucił to co musiał.
Sportino niestety było poza naszym zasięgiem.
piątek, 18 lutego 2011
Inowrocław jest jak Wrocław
Nasz program meczowy |
Na początek ważna informacja. Daliśmy radę. Ogarnęliśmy. Przed meczem w kasie biletowej pojawi się program meczowy. (Mi osobiście już niewiele brakuje by stać się wirtuozem programu Microsoft Word wszystkie wersje począwszy od 97). Liczba egzemplarzy limitowana, dlatego chętnych do poczytania o tym co w wałbrzyskie koszykówce piszczy uprzejmie nakazuję pojawienie się pod halą nieco wcześniej.
Czas na małe wazeliniarstwo, a mianowicie podziękowania za wydruk programu dla wałbrzyskiej firmy heapmail Internet Solutions (www.hm.pl).
Co do samego meczu...
Kogoś może mocno zmieszać tytuł posta. Przecież zarówno od strony geograficznej jak i etymologicznej oba miasta łączy niewiele. To co spaja oba ośrodki to delikatnie rzecz ujmując chłodna relacja z naszym biało-niebieskim środowiskiem kibicowskim. Jak to jest ze Śląskiem każdy wie, ale Sportino ?
Sportino nie kojarzy się nam dobrze. Ok, kilku naszych byłych zawodników ma w dossier wpisane: "grałem w Sportino". Mowa tu o Łukaszu Wichniarzu czy Sławomirze Nowaku (nie mylić z tym Sławomirem Nowakiem). Obu wspominamy z występów w naszym Górniku świetnie, chociaż nie spotkali się w jednej, biało-niebieskiej drużynie. Co by jednak nie pisać pamiętamy ekipę z Ino gdy w sposób bezczelny ogrywała nas w 2007 roku w walce o ekstraklasę. Było 0:2, przegraliśmy dwa mecze u siebie. Na szczęście po pięciu spotkaniach to my mogliśmy w ceremonialny sposób zaprezentować "gest Kozakiewicza".
Nie lubimy Sportino, bo co tu się rozwodzić - mają więcej mamony, kasiory, sałaty itd. Ostatnio jednak miarka się przebrała. Wkurzyli nas ponownie sprowadzając, kradnąc nam naszą gwiazdę Krzysztofa "Krzysia" "44 punkty w jednym meczu" Jakóbczyka.
Czy tylko mi się wydaje, że Krzysiowi nie do twarzy w sportinowskim trykocie ?
Krzysia kochamy. Co do tego nie ma wątpliwości. Wygrywał nam mecze. Oszukiwał prawa natury trafiając rzuty, które nie miały prawa wpaść. W Gdyni go poniosło gdy rzucił 44 punkty. Był naszą nadzieją, naszym Frodo. Szkoda, że zamienił Drużynę Pierścienia na pobratymców z Mordoru.
Ciekawe jest to, że Krzysiu jest wychowankiem Śląska, a teraz gra w Sportino. Powinniśmy go podwójnie nienawidzić. W tym przypadku jednak trzeba mówić o wyjątku. Krzysiu jest jak samotna wyspa na morzu nienawiści. Za to co dla nas zrobił nie potrafimy się na niego złościć. U nas był gwiazdą, w Sportino gra role drugoplanowe, pilnuje ręcznika Łukasza Żytki, szuka swojego miejsca w rotacji. Gra stosunkowo mało. 7,3,10,0,4,13 - to punkty zdobywane przez Jakóbczyka dla Kujawiaków. Żadna rewelacja. Oby mu się nie przypomniały stare dobre czasy. W meczu z nami niech raz jeszcze zagubi się w inowrocławskim gameplanie.
Co do naszych asów to oczywiście liczymy wciąż na będącego ewidentnie w formie Mateo Nitschego, który stara się wprowadzić w koszykarskie rzemiosło teorię nadczłowieka w XIX wieku wysuniętą przez - nomen omen - Fryderyka Nietzschego. Wierzymy, że nominacja do nagród Kryształów i Kamieni zmobilizuje Marcina Sterengę. Będziemy też patrzeć na ręce Józkowi i Damianowi Pielochowi, którzy toczą ostatnio trudne pojedynki z minusowymi evalami.
No. To tyle. Do boju Biało-Niebiescy !
Subskrybuj:
Posty (Atom)